czwartek, 24 lipca 2014

25# Recenzja: Sara Blakley-Cartwright - Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie













Znacie bajkę o Czerwonym Kapturku? Mała dziewczynka w charakterystycznym czerwonym wdzianku wyrusza do mieszkającej głęboko, głęboko w lesie babci, aby zanieść jej nieco prowiantu, po drodze spotyka wilka, który jest tak wygłodniały, że musi zjadać kościste dzieci i żylaste babcie, wilk zaspokaja swój głód i spokojnie zasypia, a wtedy pojawia się dzielny drwal/myśliwy, który niczym zawodowy chirurg przeprowadza operację wyjęcia jeszcze niestrawionych babci i Kapturka, po czym wspaniała trójka w iście pomysłowy sposób pozbywa się wilka. Znajome, prawda? No cóż, to nie do końca było tak.

Wioska Daggorhorn jest otoczona lasem, a jej mieszkańcy żyją w ciągłym strachu przed Wilkiem, któremu co miesiąc składają ofiarę, aby nie zaczął atakować ludzi. Ów Wilk nie jest wcale zwyczajnym czworonożnym, większym i agresywniejszym psem, a wielkim, strasznym i krwiożerczym wilkołakiem.
Tam właśnie mieszka młoda Valerie, która jako jedna z nielicznych widziała Wilka i przeżyła to spotkanie. Dziewczyna czuje, jak bardzo różni się od pozostałych mieszkańców wioski, a zwłaszcza od swoich przyjaciółek i pięknej, słodkiej siostry Lucie. Wioskowe młode dziewczęta uwielbiają spędzać czas na marzeniach o przystojnych chłopcach, którzy je pokochają. Wszystkie jak leci wzdychają do Henry’ego, syna kowala. Valerie również dostrzega walory młodzieńca, ale nie rozumie uczuć swoich przyjaciółek. Nie spieszno jej do miłości. Do czasu, aż w wiosce na powrót pojawia się jej przyjaciel z dzieciństwa, Peter, który wraz z ojcem dawno temu został wygnany z wioski. Pomiędzy Valerie a Peterem rodzi się silna chemia, która coraz bardziej przyciąga ich do siebie.

Mieszkańcy Daggorhorn próbują żyć zwyczajnie, wszystko jednak jest podporządkowywane strachowi przed Wilkiem. Jednak gdy na niebie pojawia się krwawy księżyc, a Wilk po raz pierwszy od długiego czasu morduje człowieka, ludzie postanawiają wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce i zabić Wilka. Miejscowy ksiądz, ojciec Anthony wzywa nawet w tym celu ojca Solomona, specjalistę od zabijania wilkołaków.

Solomon wprowadza mnóstwo zamętu w życiu wioski – zwraca uwagę na to, że każdy może być Wilkiem, tak jak kiedyś była nim jego żona. W serca mieszkańców Daggorhorn wkrada się podejrzenie, spoglądają nieufnie na bliskich im ludzi, podejrzewając każdego.

Valerie również udziela się wioskowy niepokój. Podejrzewa nawet własną babcię i Petera… Największego szoku jednak doznaje, kiedy okazuje się, że jako jedyna potrafi rozmawiać z Wilkiem.

„Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie” została napisana na podstawie filmu o tym samym tytule,
który miał być nieco mroczniejszą adaptacją znanej bajki. Czy był? No cóż… Oglądałam go już jakiś czas temu i muszę przyznać, że okazał się nieco rozczarowujący, mimo iż nie obeszło się bez zaskoczenia. Chociaż może to ja miałam za duże wymagania?

W każdym razie nie ma to być ocena filmu, a książki. I tutaj książka wypada według mnie o wiele lepiej, jak to zwykle bywa. Cała historia jest bardzo wciągająca i nieco nieprzewidywalna. Autorka bardzo zmyślne nam te nieprzewidywalne momenty podaje. Bo mamy takie sielankowe sceny, niby nic się nie dzieje, zwykłe wiejskie życie, sianokosy i te sprawy. Zazwyczaj jest to cisza przed burzą i już po kilku stronach mamy akcję pełną niebezpieczeństw i nie wiemy, czy zginie jedna osoba, czy może połowa wioski.

Kiedy nie zmagamy się z Wilkiem i jego sprawami, przyglądamy się miłosnym rozterkom Valerie. Tak, bo i tutaj nie mogło się obejść bez miłosnego trójkąta. Jak już wcześniej wspomniałam Valerie zaczyna pałać ogromnym uczuciem to swojego przyjaciela z dzieciństwa, Petera. Peter jest super przystojny i męski, a do tego otacza go pewna złowroga aura, za którą odpowiada wygnanie jego i jego ojca z wioski. Nasz dwójeczka była wtedy co prawda dziećmi, ale nie przeszkadza im to pokochać się od pierwszego wejrzenia, gdy spotykają się ponownie jako nastolatkowie. Valerie nie byłaby też typową „bohaterką idealną”, gdyby nie kochał się w niej najprzystojniejszy chłopak w okolicy. Tym razem mówię o Henry’m, synu kowala, do którego wzdycha żeńska część społeczności. A on na przekór biednym dziewojom musiał akurat wybrać Valerie i nawet posunął się do poproszenia o jej rękę. Tak więc nasza bohaterka może zdecydować, czy woli spokojny żywot u boku wioskowego bogacza, którego bądź co bądź nawet lubi, czy też ucieczkę z pożądanym Peterem, który chce dać jej przede wszystkim wolność.


Gdzie w tym wszystkim Czerwony Kapturek?
Raz. Nasza Valerie dostaje od babci piękną, czerwoną pelerynę. Efekt jest dość piorunujący, jeśli brać pod uwagę fakt, że mieszkańcy Daggorhorn raczej lubują się w odcieniach szarości i stonowanych kolorach.
Dwa. Babcia, która mieszka w lesie poza wioską. Bardzo odważne, zważywszy na grasującego po lesie Wilka. Babcia to dodatkowo osóbka dość tajemnicza – zna się na ziołach i takie tam.
Trzy. Wilk. Czy może raczej wilkołak. Który co prawda nie chce zjeść Valerie i babci, ale resztę wioski jak najbardziej.
Cztery. Drwal. Czyli Peter, ukochany naszej Valerie. I tu pojawia się mały klopsik – bo Drwal też może okazać się Wilkiem.
A na piątym miejscu umieszczam gadkę o dużych oczach i wielkich zębach, bo i ona pojawia się w książce.



„Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie” to ciekawa historia. Potrafi wciągnąć i utrzymać przy sobie czytelnika, chociaż idealna nie jest. I na pewno nie nazwałabym jej mroczną gotycką powieścią, jak sugeruje okładka. Czyta się dobrze, chociaż czegoś mi w niej zdecydowanie brakuje. Nie potrafię określić, co to może być, zwłaszcza że powieść na pewno nie jest zła, a i rozwiązanie zagadki niejednego może zaskoczyć. Chyba że oglądał film, jak ja.

Polecam szczególnie tym, którzy lubią poznawać nowe interpretacje znanych bajek. Tym, którzy nie lubią trójkątów miłosnych raczej odradzałabym spotkanie z „Dziewczyną…”.


Moja ocena: 8/10







PS: Zdjęcia rozpoczynające post pochodzą z książki :)

środa, 16 lipca 2014

24# Recenzja: Alexandra Adornetto - Blask


http://lubimyczytac.pl/ksiazka/74521/blask












Siły ciemności zaczynają przejmować władzę nad światem, czego wyrazem są konflikty, kataklizmy, terroryzm, morderstwa i wszelkie nieszczęścia dotykające ludzkość. Aby nieco ludzi podratować i naprowadzić ich z powrotem na drogę wzajemnej pomocy, akceptacji i bycia dla siebie dobrymi, Bóg wysyła na Ziemię swoje anioły. Ukryte pod postacią ludzi, działają w różnych miejscach na świecie, dając dobry przykład i walcząc z siłami ciemności.

Podobna misja przypada w udziale Gabrielowi, Ivy i Bethany, którzy trafiają do położonego nad morzem miasteczka Venus Cove. Archanioł Gabriel i Ivy, która jest serafinem to doświadczone anioły, które wiele razy już wykonywały na Ziemi różne zadania, dlatego zdziwieni są wyborem Bethany, która pierwszy raz przybiera postać człowieka, jest wręcz anielskim niemowlęciem i na dokładkę ma w sobie o wiele więcej cech ludzkich niż jej towarzysze.

Po zaaklimatyzowaniu się w człowieczym świecie nasi aniołowie zabierają się do pracy. Jak wiadomo świat najlepiej się naprawia przez kształtowanie charakterów dzieci i młodzieży – dlatego głównym obszarem działania niebiańskich istot staje się szkoła. Gabriel zatrudnia się jako nauczyciel muzyki, natomiast Bethany dołącza do grona uczniów.

Nasza mała anielica dość szybko nawiązuje przyjaźń z Molly, która wprowadza ją w szkolne życie. Bethany zaczyna się też interesować (z wzajemnością) przedstawiciel płci przeciwnej – uprzejmy, lecz zdystansowany Xavier.

Anielica jest coraz bardziej rozdarta pomiędzy swoją misją, poczuciem obowiązku i miłością do rodzeństwa a rosnącymi w niej ludzkimi pragnieniami.

Czy Bethany będzie miała wystarczająco siły, by zrezygnować z miłości i skupić się na misji? Co powie Niebo, jeśli anielica zwiąże się z człowiekiem i zdradzi mu swą tajemnicę?

Chciałam przeczytać „Blask” od czasu, gdy kilka lat temu ujrzałam go w księgarni po raz pierwszy. Prawdopodobnie wówczas podobałby mi się o wiele bardziej. Jednak tym razem nie miałam zbyt wysokich wymagań, bo co tu dużo mówić – wiedziałam, że będzie to bardziej historia miłosna niż historia anielska.

Na początku zacznę może od przedstawienia bohaterów.
Nasza anielska trójka jest oczywiście niesamowicie piękna i zwraca uwagę całego miasta. Płeć żeńska ślini się na widok Gabriela, męska – Ivy, a Bethany zwraca uwagę kolegów w szkole (chociaż nie aż tak bardzo). Urodowe idealizowanie wybaczamy, bo to w końcu aniołowie, więc wiadomo, odróżniają się. Moim ulubieńcem z anielskiej paczki został Gabriel. Chociaż ja bym mu dodała więcej wyniosłości.
Nasza główna bohaterka, Bethany, wykazuje się momentami niesamowitą głupotą. Jako anioł (nawet młody) powinna być mądrzejsza i bardziej rozsądna.

Twoja przyjaciółka została porwana przez demona i jego bandę, a twój brat archanioł musi się porozumieć z Niebem w sprawie walki z nim? Przecież lepiej będzie, jeśli sama stawisz mu czoła! To nic, że jesteś za słaba. Najwyżej cię zabije lub porwie.
Nagroda za najgłupsze zachowanie bohatera literackiego ląduje w tym roku u Bethany Church.

Główny Przystojniak, czyli Xavier Woods ma wszystko, co trzeba. Jest sportowcem, wszyscy go lubią, dziewczyny na niego lecą, ma za sobą druzgocące przeżycie. Ale wzbudził moją sympatię. Xavier to w zasadzie świetny facet. Jest zabawny, odpowiedzialny i potrafi zatroszczyć się o dziewczynę. Powiew normalności. Bardzo naturalna postać.

Główny Czarny Charakter pojawia się dopiero na końcu i tak trochę na odwal się. W drugim tomie pewnie będzie go więcej, ale średnio mnie to cieszy, bo nie bardzo lubię tę postać.

Co do samej historii – jest ona jak anielski lot. Raz leci w górę – i robi się ciekawie – aby po chwili poszybować w dół – i robi się nudno. Osobiście wolałabym, aby historia koncentrowała się na misji nowych aniołów – chciałam walki!
Autorka wolała skupić się na miłości i życiu Bethany jako nastolatki. Ok. To jej koncepcja.
Którą (nawiasem mówiąc) rozumiem. Alexandra Adornetto jest mniej więcej w moim wieku – była nastolatką, gdy napisała „Blask”. W tamtym czasie ja również lubiłam historie, które opierały się na miłości – bardziej niż teraz.

Brakowało mi rozwinięcia wątku anioła w ludzkim świecie. Supernatural niejako nauczyło mnie, że z takiej konfrontacji może wyniknąć wiele zabawnych sytuacji, a tu zostało to ledwie liźnięte.

„Blask” książką idealną nie jest, ale czytało mi się ją świetnie (mimo tych nudnych momentów). Historia w jakiś sposób przyciągała mnie do siebie i sprawiała, że sięgałam po nią niemal w każdej wolnej chwili, a gdy skończyłam, mówiłam sobie, że mogłam zakupić również drugi tom.
Cykl dokończę na pewno.


Moja ocena: 7/10


Wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu -3,3 cm, Klucznik


PS: Miałam na początku miesiąca umieścić taki luźny wpis inspiracyjny o wakacyjnych książkach i chociaż miałam już połowę przygotowaną, jakoś straciłam do niego serce. Mam zamiar popracować nad rozwojem bloga, ale najpierw muszę poszukać inspiracji :) Może jest coś, o czym szczególnie chętnie chcielibyście poczytać?