sobota, 27 czerwca 2015

42# Recenzja: Victoria Aveyard - Czerwona Królowa





Świat, w którym żyje Mare jest podzielony według krwi.
Ludzie z krwią koloru srebra – Srebrni – są rasą panów. To oni sprawują rządy i gromadzą bogactwa, mają piękne domy i grono sług.  A także pewne specjalne zdolności. Mogą panować nad płomieniami, wodą, żelazem, naturą, umysłem… Jest tego cały wachlarz i w zasadzie tylko to czyni ich tak wyjątkowymi. Wydają się być kolejnym szczeblem na drabinie ewolucji.
Ludki z krwią zwyczajnego koloru – Czerwoni – są tymi, którzy służą. Podlegają licznym ograniczeniom, zazwyczaj cierpią głód i biedę, żyją w strachu i poniżeniu. Jeśli do ukończenia pewnego wieku nie znajdą sobie pracy, zostają zmuszeni do służby wojskowej i giną gdzieś na froncie, z dala od rodziny w bezsensownej wojnie Srebrnych.

Mare wie, że to właśnie wojsko jest jej przyszłością. Nie ma pracy, nie uczy się u żadnego rzemieślnika, nie jest tak utalentowana, jak jej młodsza siostra. Jedyne, co potrafi robić dobrze, to okradać innych. I w zasadzie pogodziła się już ze swym ciężkim losem, jednak gdy Kilorn, jej najlepszy przyjaciel, nagle traci pracę i jemu też zaczyna grozić widmo wojny, postanawia zawalczyć o inną przyszłość.

Lepsza przyszłość drogo kosztuje i Mare prawie traci nadzieję na ratunek dla Kilorna. Mimo to postanawia spróbować i nocą zaczyna okradać klientów pewnej pobliskiej gospody. Pieniędzy nie ma dużo, bo klienci to Czerwoni, a Czerwoni z reguły są biedni i Mare wcale nie czuje się dobrze z tym, co robi. W pewnym momencie zostaje przyłapana przez pewnego młodzieńca przedstawiającego się imieniem Cal, który zamiast  zgłosić jej występek władzom, postanawia uciąć sobie z nią pogawędkę o zatrudnieniu i niesprawiedliwości życia.

Trochę później nasza bohaterka dostaje pracę służącej na dworze króla i sama nie może uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jest przekonana, że to Cal wstawił się za nią i pragnie go odszukać, aby mu podziękować. I wszystko byłoby w końcu pięknie i ładnie, gdyby nie pewne wypadki związane z wyborem królewskiej narzeczonej i zderzeniem z polem siłowym, które wywracają życie Mare do góry nogami.

Dziewczyna musi stać się kimś, kim nigdy nie chciała być i przebywać wśród ludzi, którzy są jej wrogami. Jeden fałszywy krok, jedno małe potknięcie, a zemsta Srebrnej królowej nie ominie żadnej bliskiej jej osoby.

Przyszłość Mare okazuje się jeszcze bardziej niepewna, zabarwiona czerwonym świtem i pełna… błyskawic.



Gdy pierwszy raz zobaczyłam „Czerwoną królową” na żywo, byłam pod ogromnym wrażeniem tego, jak pięknie została wydana ta książka. Stwierdziłam, że koniecznie muszę mieć ją na półce i na pewno kiedyś będę miała, bo na razie posiadam tylko wersję elektroniczną.

Samą historię można w zasadzie pochłonąć na jednym wdechu. Ciągle coś się dzieje, nie wiadomo, jak to wszystko się skończy, można mieć pewne przypuszczenia , ale potem i tak okazuje się, że dzieje się zupełnie inaczej. Nieprzewidywalność i niepewność to ogromne plusy tej powieści.

Jeśli ktoś miał już do czynienia z serią „Selekcja” Kiery Cass, może na początku dostrzec pewne podobieństwa. Jest biedna dziewczyna z ludu, która nagle dostaje się do pałacu, jest przystojny następca tronu, jest para królewska, która nienawidzi głównej bohaterki, są rywalki, które też za nią nie przepadają, a nawet „konkurs” o rękę księcia i rebelianci, chcący obalić rząd.

Niby podobnie, ale jednak „Czerwona Królowa” to zupełnie inna bajka i tylko na początku dostrzegałam te podobieństwa. Przede wszystkim została świetnie napisana i dopracowana w każdym szczególe. Pod względem stylistycznym bije „Selekcję” na głowę. W kategorii „bohaterowie” również.

Nie znajdziemy tutaj czarno-białych postaci. Każdy ma jakieś grzeszki na sumieniu, każdy może niespodziewanie okazać się pomocny. No dobra, może nie królowa. Chociaż… Przedstawiona jest trochę jak Zła Królowa, jednak jeśli przyjrzeć się jej bliżej, można dostrzec, że kocha swojego syna i wcale nie zachowuje się inaczej, jak wiele innych kobiet żyjących na dworach w świecie rzeczywistym. To, co robi nie jest specjalnie szokujące, jeśli przypomnimy sobie, co potrafiły wyprawiać kobiety, aby zdobyć władzę.

Mare natomiast to bardzo fajna osóbka. Zdecydowanie zdobyła moją sympatię. Jest… z jednej strony bardzo zwyczajna, a z drugiej taka niezwykła. Każda z nas mogłaby się z nią utożsamić, bo została tak wykreowana, że z całym swoim charakterem jest bardzo ludzka. Potrafi wykazać się odwagą, ale odczuwa też strach, smutek, ból i podejmuje złe decyzje. To nie jest bohaterka ideał – to dziewczyna taka jak my.

Mamy pałac, mamy Kopciuszka i Złą Królową, jest książę, a w zasadzie dwóch książąt, jest przyjaciel z ludu – musi więc być trójkąt miłosny. Albo czworokąt. Otóż sprawa wcale nie jest taka prosta.
[spoiler] Są trzy osoby, między którymi widać wyraźnie napięcie, jednak tak naprawdę tylko jedna kocha, więc nie można tego nazwać trójkątem [koniec spoilera].

Wbrew pozorom główny wątek  „Czerwonej Królowej” to wcale nie miłosna historia na bazie Kopciuszka. Główny wątek to walka pomiędzy Czerwonymi i Srebrnymi, to pojawienie się buntowników – Czerwonej Gwardii – którzy chcą podnieść swoją rasę z klęczek i obalić niesprawiedliwe rządy tych, którzy są uważani za bogów.


 

Mogłabym tę książkę zrecenzować i streścić jednym zdaniem, zamiast pisać długie poematy.

„Każdy może zdradzić każdego”.

I tyle. Tyle by wystarczyło.

Nie ufajcie nikomu.

PS: Mam wrażenie, że ta recenzja zawiera wszystko, oprócz najważniejszego zdania – „Tak, bardzo mi się podobało”.




CZERWONA KRÓLOWA

1.Czerwona Królowa  Il  2.Glass Sword  II  3.?






niedziela, 21 czerwca 2015

41# Recenzja: Manel Loureiro - Apokalipsa Z. Początek końca






Grupa islamskich terrorystów stwierdza pewnego dnia, że świetnym pomysłem będzie zaatakowanie rosyjskiej bazy wojskowej w odległym Dagestanie (to koło Azerbejdżanu), republice należącej do Federacji Rosyjskiej. Po co? Tego nie wie nikt. W każdym razie atak się powiódł. Albo raczej powiódł się tylko po części: muzułmańscy wojownicy zdobyli bazę, ale wypuścili na świat jeden z badanych tam wirusów. Oczywiście świat nigdy nie ma szczęścia do drobnoustrojów i szybko okazało się, że wirus jest raz) bardzo zjadliwy i dwa) bardzo śmiertelny (powiedzmy).

Reszta świata w tym czasie miała całą sytuację daleko gdzieś – bo co ich może obchodzić jakaś tam baza wojskowa w Dagestanie? Większość ludzkiej populacji nawet nie wie o istnieniu tej republiki, a co dopiero, żeby przejmowała się jej problemami. Przecież ma całe mnóstwo własnych.

Kiedy jednak Dagestan stał się ciemną plamą na mapie świata i przestały dochodzić wiadomości z tamtego rejonu, świat zaczął się powoli orientować, że dzieje się coś niedobrego. Światowe organizacje zajmujące się pomaganiem ludziom zaczęły wysyłać do Dagestanu swoje służby, które jednak szybko wracały lub ginęły bez śladu. Wkrótce Rosja całkowicie zamknęła granice, ogłoszono stan wojenny, pojawiła się cenzura, a Putin i reszta władzy zamknęli się w cieplutkim schronie.

Świat widział, że epidemia, która rozpoczęła się od jednego, małego wirusa z Dagestanu wymyka się spod kontroli i szybko staje pandemią. Przywódcy byli do końca przekonani, że sobie z tym poradzą i blokowali przepływ informacji. Do akcji wkraczało wojsko, a mało kto zadawał sobie pytania, co ma wojsko do walki z chorobą. Kolejne kraje zaczynały znikać z mapy świata, a obywatele wciąż nie wiedzieli, z czym mają do czynienia.

A potem było już za późno.

W tym czasie nasz główny bohater, prawnik z Pontevedry w Hiszpanii, żyje sobie własnym, niezbyt udanym życiem. W ostatnim czasie zmarła jego żona i mężczyzna wciąż nie może się pogodzić ze stratą. Walczy jednak dzielne o swój los, a pomagają mu w tym pisanie bloga, na który przelewa swoje przeżycia i uczucia (zalecenie terapeuty) oraz rudy, perski kot o wdzięcznym imieniu Lukullus (osobisty terapeuta, lepszy od terapeuty od dziennika). Nasz prawnik od początku obserwuje sytuację z Dagestanu, chociaż nie przywiązuje do niej wielkiej wagi. Dopiero później (tak jak wszyscy) zaczyna wszystkiemu bliżej się przyglądać i czuje, że dzieje się coś niedobrego. Zaczyna odczuwać niepokój, a potem nawet strach i nie podoba mu się to, że władze nie chcą powiedzieć, z czym tak naprawdę walczy ludzkość. Gdy zarządzona zostaje ewakuacja do utworzonych w miastach Stref Bezpieczeństwa, nasz prawnik postanawia zostać w domu i bronić się na własną rękę. Wkrótce okazuje się, że był to najlepszy pomysł, na jaki mógł wpaść, bo Strefy padają jedna po drugiej, a świat opanowuje plaga żywych trupów.




Wszystko, co dzieje się na świecie, śledzimy oczami naszego prawnika – najpierw na jego blogu, a potem, gdy siada Internet, w dzienniku, który pisze. Towarzyszymy mu podczas chwil, gdy świat żyje w coraz większym napięciu z powodu dziwnej epidemii, na własnej skórze możemy odczuć niepokój i strach tych trudnych momentów. Przez sporą część czasu nasz prawnik jest prawie całkiem sam, a więc samotność też ma dużo do powiedzenia. W końcu musi też ruszyć na poszukiwanie bezpieczniejszego miejsca, jakiegoś zakątka, gdzie ostał się jeszcze strzępek ludzkości – a w opanowanym przez zombie świecie jest to misja prawie samobójcza.
Bardzo polubiłam głównego bohatera – zwyczajnego prawnika, który w zasadzie żadnym bohaterem nie jest, nie umie posługiwać się bronią, ale ma za to kilka innych przydatnych umiejętności. No i kota. Jeśli człowiek ma kota, nie mogę go nie polubić. Nasz prawnik, oprócz zgrabnie i szczegółowo prowadzonej narracji, charakteryzuje się też ironicznym poczuciem humoru, które bardzo przypadło mi do gustu. Bardzo to przydatna cecha, kiedy świat stoi na skraju przepaści i bardziej przerąbane już nie można mieć.

Historie o zombie mają to do siebie, że można się po nich spodziewać jednego – a mianowicie tego, że tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać. Nie można przewidzieć wydarzeń, ani tego, jak zostanie pociągnięty dany wątek, bo w obliczu apokalipsy ludzkie zachowania i hierarchia wartości odwracają się do góry nogami. Wszystkim rządzi strach i rozpaczliwa chęć przeżycia. Ciężko zachować człowieczeństwo, kiedy zmarli śmigają sobie po ulicach bez nogi, ręki czy z jelitami na wierzchu, pragnąc tylko zjeść cię na śniadanie. Pan autor naprawdę się postarał i w jego książce o zombie naprawdę jest dużo zombie. Pełno się ich szwęda po okolicy i ciężko znaleźć kawałek miejsca, gdzie ich nie ma (a jak ich nie ma, to i tak zaraz przyjdą, kiedy narobisz hałasu). Za to ogromny plus!

Bardzo podoba mi się idea „wszystko, co złe może ci się zdarzyć” i to jest chyba najbardziej lubiana przeze mnie rzecz w zombie-historiach. Chociaż, jeśli polubisz bohaterów, zaczyna robić się kłopotliwie, bo przez całą lekturę towarzyszy ci niepokój i nie możesz usiedzieć na miejscu (jak miałam w przypadku „Przeglądu Końca Świata” – do tej pory się boję, jak o nim pomyślę, a przecież już wiem, co się działo).

Moim ulubieńcem (jak się można było spodziewać) został Lukullus i cały czas prosiłam autora w duchu „Tylko nie zabijaj kota!”. Co tam inni bohaterowie! Kot musi przeżyć i koniec.

Ogólne odczucia po lekturze? Było nieco inaczej, niż się spodziewałam. Myślałam, że lektura mnie pochłonie i wciągnę się w nią całą sobą, a tymczasem zdarzały mi się momenty męczące i jeden moment nudy. Ale chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że książki o zombie potrafią mnie męczyć, jakbym sama walczyła o przetrwanie. Zastanawiam się, czy to dobrze o nich świadczy, że mają na mnie taki wpływ. Nie potrafię ocenić. 







APOKALIPSA Z

1.Początek końca  ll  2.Mroczne dni  ll  3.Gniew Sprawiedliwych





środa, 3 czerwca 2015

40# Recenzja: Kiera Cass - Następczyni







Pamiętacie jeszcze Americę Singer, młodą, ładną dziewczynę, która trafiła do pałacu, aby wziąć udział w konkursie na przyszłą żonę dla księcia, chociaż wcale tego nie chciała? Dziewczynę, która zdobyła nasze serca, bo była silna i niezależna, bo umiała walczyć o swoje? Dziewczynę, która irytowała nas swoim niestabilnym życiem uczuciowym i do końca nie była pewna, czy sobie poradzi jako królowa?


Od tamtej pory minęło już kilkanaście lat. America i Maxon są szczęśliwie panującą królewską parą, mają gromadkę ruchliwych dzieci i nowe problemy na głowie. W królestwie zmieniło się wiele, bowiem zostały zniesione klasy i teraz każdy może dowolnie wybrać, co chce w życiu robić i jaką ścieżką podążyć. Jednak, jak to mówią: daj mu palec, a będzie chciał całą rękę. Nie wszyscy otrząsnęli się z dawnego życia, resztki klas żyją jeszcze w umysłach ludzi, którzy mają problemy ze zdobyciem pracy i utrzymaniem rodziny. Niepokój społeczeństwa przekłada się na rodzinę królewską, która jeśli szybko czegoś nie wymyśli, może przestać być królewska.

Maxon i America szybko wpadają na genialny pomysł – chcą zorganizować kolejne Eliminacje. Jednak tym razem ich bohaterką ma być następczyni tronu, pierwsza przyszła królowa Illei – księżniczka Eadlyn.

Eadlyn nie jest szczególnie zachwycona takim wykorzystywaniem jej osoby. Jej feministyczne ja jest przekonane, że będzie w stanie rządzić samo i wcale nie potrzebuje do tego żadnego księcia małżonka. Czego jednak nie robi się dla poddanych?

Eadlyn zgadza się na Eliminacje, jednak nie gwarantuje, że skończą się one jej ślubem. Wkrótce do pałacu przybywa grupka hałaśliwych młodzieńców, którzy wbrew woli księżniczki wywracają jej życie do góry nogami.




Jestem chyba jedną z nielicznych osób, którym czwarta część „Selekcji” się podobała. Wszyscy, z którymi na jej temat rozmawiałam, mówili raczej o rozczarowaniu i narzekali na zakończenie. No cóż… Zakończenie swoją drogą – myślę, że to tylko otwarte wrota do kolejnej części. Panie, Panowie, tak z trylogii zrobiła się… pentalogia?

„Selekcja” wywarła na mnie duże wrażenie – do tej pory nie jestem pewna,  o co tak do końca chodziło z tym moim uwielbieniem. Tłumaczę to sobie tym, że przyjemnie mi się czytało , polubiłam bohaterów, chciałam wiedzieć, jak to się skończy i widziałam duży potencjał w pomyśle na tę historię.

„Następczyni” nie wywarła aż takiego wrażenie, mimo to przyjemność z czytania wciąż była obecna. Eadlyn okazała się kompletnie inną osobą niż jej matka, America. Od dziecka przygotowywana do rządzenia krajem, wytworzyła wokół siebie solidny mur, za który nie chce wpuścić nikogo poza rodziną. Z tego powodu wszyscy widzą ją jako samolubną, zimną, wyniosłą przyszłą królową, która jest raczej ciężkim orzechem do zgryzienia. W rzeczywistości dostrzegamy kilka twarzy Eadlyn, która czasem pozwala zerknąć nam za maskę, którą na co dzień nosi.

Największym plusem tej książki – oprócz lekkiego pióra – są chłopcy. W prawdziwym życiu jestem dość wymagającą przedstawicielką swojej płci i moja wewnętrzna feministka czasem ma ochotę użyć swoich pięści gniewu. Ostatnio jednak zauważyłam, że książkowi chłopcy zdecydowanie za mocno mnie oczarowują. W „Następczyni” moimi ulubieńcami zostali: brat bliźniak księżniczki - Ahren, Kile, Eric i Henri. Kogo typowałam na księcia małżonka? (nie, nie dało się tego uniknąć. W końcu do konkurs, trzeba mieć swoje typy) Moim numerem 1 był Kile. Natomiast kiedy pojawił się Eric, przyszło mi do głowy, że autorka może mieć jednak dla Eadlyn inny plan. 




To, co mi odrobinkę przeszkadzało, to po macoszemu potraktowane społeczeństwo (znowu…). Wiemy, że są niepokoje, jakieś zamieszki, groźba powstania, ale tak naprawdę nie przekłada się to szczególnie na pałacowe życie. Owszem, jest wspomniane, że Eadlyn musi się bardziej starać, że stało się to i tamto, że Maxon jest zmęczony ciągłą pracą nad tym, co zrobić, aby znów było dobrze. Akcja skupia się głównie na Eadlyn, Eliminacjach i chłopcach. Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało. Po prostu… chciałabym więcej realności.

Rozumiem rozczarowanie czytelników tą książką. Historia Americi jednym się podobała bardziej, innym wcale, jednak była jedną spójną opowieścią i w zasadzie kolejna część nie była potrzebna. Tymczasem może się okazać, że na tej bazie powstanie druga historia – księżniczki Eadlyn. Można by było ciągnąc to bez końca. Z tym, że mnie to w ogóle nie przeszkadza, bo bardzo chętnie wracam do świata z „Selekcji”. Lubię styl pani Cass, lubię humor zawarty w tych książkach, lubię pałacowe życie i te piękne okładki. Zdaję sobie sprawę, że powieść nie jest idealna i pewnie ma swoje błędy, ale mimo wszystko jestem jej to w stanie wybaczyć. W końcu przyjaciół należy przyjmować takimi, jakimi są. 









SELEKCJA

1. Rywalki  l  2. Elita  l  3. Jedyna  l  4. Następczyni  l  5. ?
0.4 The Queen  l  0.5 Książę  l  2.5 Gwardzista  l  2.6 The Favorite