Głodowe Igrzyska dobiegły końca. Katniss przeżyła i razem z
rodziną zamieszkała w Wiosce Zwycięzców. Jej mama i Prim mają zapewnione
wszystko, co im potrzeba. Dziewczyna nie musi się już martwić, że jej bliscy
zginą z głodu. Jednak koszmary areny wracają do niej niemal co noc, nie
pozwalając spokojnie spać. Zbliża się też data jej wyjazdu na Tournee
Zwycięzców, a to oznacza, że znów będzie musiała grać zakochaną w Peecie.
Teraz nie chodzi już tylko o przetrwanie ich obojga. Teraz
rodzina Katniss znów jest w niebezpieczeństwie. Prezydent Snow żąda od
dziewczyny zdecydowanych kroków – ma uspokoić nastroje w Dystryktach, które
zachęcone jej buntowniczą postawą na arenie myślą, że mogą stawić czoło
Kapitolowi.
Katniss zdaje sobie sprawę, że odtąd całe jej życie będzie
podporządkowane temu, co zdarzyło się na
74. Głodowych Igrzyskach. A tymczasem zbliżają się kolejne – w 75. rocznicę
Poskromienia prezydent Snow szykuje dla trybutów specjalną niespodziankę…
Tymczasem jednak dziewczyna musi sama radzić sobie ze swoimi
koszmarami, a przy okazji z tym, że niechcący stała się iskrą, która wywołała
pożar buntu. Nawet jej własny Dystrykt zaczyna się zmieniać – przyjeżdżają
nowi, bardziej brutalni strażnicy, pojawia się szafot, więcej ludzi jest
karanych, a w ogrodzeniu znów płynie prąd. Poza tym prezydent Snow z lubością
spełnia jej największy koszmar – Katniss znów musi wrócić na arenę.
I chociaż dziewczyna zarzeka się, że nie kocha Peety,
postanawia za wszelką cenę go chronić. Znów razem z nią przeżywamy koszmar
Igrzysk, jednak teraz wygląda to zgoła inaczej, nie tylko ze względu na nową
arenę. Coś wielkiego wisi w powietrzu, coś się szykuje…
Książka nie była dla mnie zaskoczeniem, gdyż wcześniej
obejrzałam jej ekranizację. Tak to już u mnie jest z Igrzyskami. Mimo to
czytało mi się ją całkiem dobrze i wyłapałam te momenty, których nie
przeniesiono na ekran lub zostały przeniesione inaczej.
Uwielbiam Igrzyska Śmierci – i te na papierze, i te na
ekranie – jednak z jakiegoś powodu nie mogę znaleźć słów, żeby opisać tę część.
Pierwsza książka wzbudziła we mnie o wiele większe emocje, pochłonęłam ją też o
wiele szybciej i przyjemniej się ją czytało. Wtedy było super.
Teraz niby też było dobrze, ale czegoś mi jednak brakowało.
Sama nie potrafię określić, czego, bo lektura skłoniła mnie do obejrzenia
filmów po raz kolejny i cieszę się, że ją przeczytałam i mam na swojej półce.

Ale, ale… tej książki nie tworzy tylko Katniss. Co z innymi
bohaterami? Peeta wciąż jest Peetą. Wciąż ma ten swój złoty język, potrafi do
wszystkiego przekonać ludzi. I chce chronić Katniss, co nieco koliduje z
planami samej zainteresowanej. A ja muszę się przyznać, że po przeczytaniu "W pierścieniu ognia" bardzo go polubiłam. Tak, tak, należałam do tych osób, które wolały Gale'a.
Gale jest zazdrosny o Peetę. Teraz rzadziej widuje się z
Katniss, bo osiągnął już wiek, w którym może pracować w kopalni. Gale to typ
twardziela, buntownik niemalże idealny. Nie boi się rozmawiać z Katniss na
temat zbliżającej się rewolucji.
Jak łatwo można zauważyć, właśnie wokół tego krąży cała
książka. To taka cisza przed burzą, szykowanie się na coś, co niewątpliwe
nastąpi. Każdy czuje, że bunt wisi w powietrzu, że już się rozpoczął. I nawet
Ćwierćwiecze Poskromienia go nie powstrzyma.
Uważaj, prezydencie Snow. Ogień nadchodzi.
IGRZYSKA ŚMIERCI
Suzanne Collins, W pierścieniu ognia (Catching fire), tom 2, Media Rodzina, 360 stron
PS: Hurray! Jest pierwsza recenzja w tym roku :) Jako ciekawostkę powiem, że pierwszą recenzją w zeszłym były "Igrzyska Śmierci"
PS2: Wszystkie obrazki - oprócz pierwszego zdjęcia - są stąd.