niedziela, 21 czerwca 2015

41# Recenzja: Manel Loureiro - Apokalipsa Z. Początek końca






Grupa islamskich terrorystów stwierdza pewnego dnia, że świetnym pomysłem będzie zaatakowanie rosyjskiej bazy wojskowej w odległym Dagestanie (to koło Azerbejdżanu), republice należącej do Federacji Rosyjskiej. Po co? Tego nie wie nikt. W każdym razie atak się powiódł. Albo raczej powiódł się tylko po części: muzułmańscy wojownicy zdobyli bazę, ale wypuścili na świat jeden z badanych tam wirusów. Oczywiście świat nigdy nie ma szczęścia do drobnoustrojów i szybko okazało się, że wirus jest raz) bardzo zjadliwy i dwa) bardzo śmiertelny (powiedzmy).

Reszta świata w tym czasie miała całą sytuację daleko gdzieś – bo co ich może obchodzić jakaś tam baza wojskowa w Dagestanie? Większość ludzkiej populacji nawet nie wie o istnieniu tej republiki, a co dopiero, żeby przejmowała się jej problemami. Przecież ma całe mnóstwo własnych.

Kiedy jednak Dagestan stał się ciemną plamą na mapie świata i przestały dochodzić wiadomości z tamtego rejonu, świat zaczął się powoli orientować, że dzieje się coś niedobrego. Światowe organizacje zajmujące się pomaganiem ludziom zaczęły wysyłać do Dagestanu swoje służby, które jednak szybko wracały lub ginęły bez śladu. Wkrótce Rosja całkowicie zamknęła granice, ogłoszono stan wojenny, pojawiła się cenzura, a Putin i reszta władzy zamknęli się w cieplutkim schronie.

Świat widział, że epidemia, która rozpoczęła się od jednego, małego wirusa z Dagestanu wymyka się spod kontroli i szybko staje pandemią. Przywódcy byli do końca przekonani, że sobie z tym poradzą i blokowali przepływ informacji. Do akcji wkraczało wojsko, a mało kto zadawał sobie pytania, co ma wojsko do walki z chorobą. Kolejne kraje zaczynały znikać z mapy świata, a obywatele wciąż nie wiedzieli, z czym mają do czynienia.

A potem było już za późno.

W tym czasie nasz główny bohater, prawnik z Pontevedry w Hiszpanii, żyje sobie własnym, niezbyt udanym życiem. W ostatnim czasie zmarła jego żona i mężczyzna wciąż nie może się pogodzić ze stratą. Walczy jednak dzielne o swój los, a pomagają mu w tym pisanie bloga, na który przelewa swoje przeżycia i uczucia (zalecenie terapeuty) oraz rudy, perski kot o wdzięcznym imieniu Lukullus (osobisty terapeuta, lepszy od terapeuty od dziennika). Nasz prawnik od początku obserwuje sytuację z Dagestanu, chociaż nie przywiązuje do niej wielkiej wagi. Dopiero później (tak jak wszyscy) zaczyna wszystkiemu bliżej się przyglądać i czuje, że dzieje się coś niedobrego. Zaczyna odczuwać niepokój, a potem nawet strach i nie podoba mu się to, że władze nie chcą powiedzieć, z czym tak naprawdę walczy ludzkość. Gdy zarządzona zostaje ewakuacja do utworzonych w miastach Stref Bezpieczeństwa, nasz prawnik postanawia zostać w domu i bronić się na własną rękę. Wkrótce okazuje się, że był to najlepszy pomysł, na jaki mógł wpaść, bo Strefy padają jedna po drugiej, a świat opanowuje plaga żywych trupów.




Wszystko, co dzieje się na świecie, śledzimy oczami naszego prawnika – najpierw na jego blogu, a potem, gdy siada Internet, w dzienniku, który pisze. Towarzyszymy mu podczas chwil, gdy świat żyje w coraz większym napięciu z powodu dziwnej epidemii, na własnej skórze możemy odczuć niepokój i strach tych trudnych momentów. Przez sporą część czasu nasz prawnik jest prawie całkiem sam, a więc samotność też ma dużo do powiedzenia. W końcu musi też ruszyć na poszukiwanie bezpieczniejszego miejsca, jakiegoś zakątka, gdzie ostał się jeszcze strzępek ludzkości – a w opanowanym przez zombie świecie jest to misja prawie samobójcza.
Bardzo polubiłam głównego bohatera – zwyczajnego prawnika, który w zasadzie żadnym bohaterem nie jest, nie umie posługiwać się bronią, ale ma za to kilka innych przydatnych umiejętności. No i kota. Jeśli człowiek ma kota, nie mogę go nie polubić. Nasz prawnik, oprócz zgrabnie i szczegółowo prowadzonej narracji, charakteryzuje się też ironicznym poczuciem humoru, które bardzo przypadło mi do gustu. Bardzo to przydatna cecha, kiedy świat stoi na skraju przepaści i bardziej przerąbane już nie można mieć.

Historie o zombie mają to do siebie, że można się po nich spodziewać jednego – a mianowicie tego, że tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać. Nie można przewidzieć wydarzeń, ani tego, jak zostanie pociągnięty dany wątek, bo w obliczu apokalipsy ludzkie zachowania i hierarchia wartości odwracają się do góry nogami. Wszystkim rządzi strach i rozpaczliwa chęć przeżycia. Ciężko zachować człowieczeństwo, kiedy zmarli śmigają sobie po ulicach bez nogi, ręki czy z jelitami na wierzchu, pragnąc tylko zjeść cię na śniadanie. Pan autor naprawdę się postarał i w jego książce o zombie naprawdę jest dużo zombie. Pełno się ich szwęda po okolicy i ciężko znaleźć kawałek miejsca, gdzie ich nie ma (a jak ich nie ma, to i tak zaraz przyjdą, kiedy narobisz hałasu). Za to ogromny plus!

Bardzo podoba mi się idea „wszystko, co złe może ci się zdarzyć” i to jest chyba najbardziej lubiana przeze mnie rzecz w zombie-historiach. Chociaż, jeśli polubisz bohaterów, zaczyna robić się kłopotliwie, bo przez całą lekturę towarzyszy ci niepokój i nie możesz usiedzieć na miejscu (jak miałam w przypadku „Przeglądu Końca Świata” – do tej pory się boję, jak o nim pomyślę, a przecież już wiem, co się działo).

Moim ulubieńcem (jak się można było spodziewać) został Lukullus i cały czas prosiłam autora w duchu „Tylko nie zabijaj kota!”. Co tam inni bohaterowie! Kot musi przeżyć i koniec.

Ogólne odczucia po lekturze? Było nieco inaczej, niż się spodziewałam. Myślałam, że lektura mnie pochłonie i wciągnę się w nią całą sobą, a tymczasem zdarzały mi się momenty męczące i jeden moment nudy. Ale chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że książki o zombie potrafią mnie męczyć, jakbym sama walczyła o przetrwanie. Zastanawiam się, czy to dobrze o nich świadczy, że mają na mnie taki wpływ. Nie potrafię ocenić. 







APOKALIPSA Z

1.Początek końca  ll  2.Mroczne dni  ll  3.Gniew Sprawiedliwych





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz