niedziela, 16 marca 2014

14# Recenzja: Federico Moccia - Trzy metry nad niebem




Babi Gervasi. Młoda, inteligentna i całkiem ładna dziewczyna z dobrego domu. Uczęszcza do prywatnej szkoły, stosuje dietę i jest odpowiedzialna. Przyjaźni się z Palliną, osobą o wiele bardziej otwartą na ludzi i nie mającą nic przeciwko temu, żeby od czasu do czasu zaszaleć.

Step, a w zasadzie Stefano Mancini. Trudne przeżycia z przeszłości doprowadziły go do miejsca, w którym jest teraz.  Nie uczy się, nie pracuje. Spędza życie na rozrywkach – chodząc na siłownie, szlajając się po mieście z bardzo podejrzaną grupą kumpli oraz od czasu do czasu biorąc udział w nielegalnych „wyścigach Rumianków”. Jest przystojny, ma silne ciało. Trudna przeszłość zrobiła z niego awanturnika, który nie stroni od alkoholu, okrada ludzi bez mrugnięcia okiem i używa swych mięśni na Bogu ducha winnych ludziach, jeśli akurat przyjdzie mu na to ochota.

Pewnego dnia Step zaczepia Babi w drodze do szkoły.  Dziewczyna jest oburzona jego zachowaniem, chociaż jej siostra Daniela wydaje się być podekscytowana tym, że do Babi zagadnął chłopak, do którego wzdychają jej koleżanki. Później banda Stepa wpada nieproszona na przyjęcie urodzinowe jednej z koleżanek Babi, czyniąc niezły bajzel. I chociaż dziewczynie nie podoba się to, jakim człowiekiem jest Step, los wręcz pcha tę dwójkę w swoje ramiona – oto bowiem Pallina, przyjaciółka Babi zostaje dziewczyną Polla, przyjaciela Stepa.

Jakie wydarzenia zgotował los dla tej, tak różniącej się od siebie, dwójki głównych bohaterów?
Czy Babi oprze się urokowi Stepa? Czy da się wciągnąć w jego pełen adrenaliny świat? Czy taki związek w ogóle może się udać?

Historię z „Trzy metry nad niebem” zna za pewne większość z Was, a to z powodu opartego na niej filmu, który miał swoją premierę w 2012 roku. Tak jest też w moim wypadku, ale… No właśnie. Gdy pierwszy raz obejrzałam hiszpańską wersję „Trzy metry nad niebem”, nie byłam jakoś szczególnie zachwycona. Owszem, pomysł na historię był ciekawy, wykonanie również całkiem niezłe i zaskakujące. Nie oglądałam jednak w skupieniu. I oczywiście nie wiedziałam, że jest też jakaś książka.

I tutaj przychodzi zaskoczenie. Obiło mi się, co prawda, o uszy, że jest też włoska wersja filmu, ale nie miałam pojęcia, że oryginał historii też pochodzi z Italii. Na pewno też nie spodziewałam się, jak skończy się dla mnie lektura tej książki.

Autor, Federico Moccia (według informacji na tylnej stronie okładki mogę wnioskować, że ten pan lubi pisać romanse), ma dość specyficzne pióro, powiedziałabym nawet, że w jakiś sposób wzniosłe. Początkowo sprawiało mi lekką trudność orientowanie się, co kto mówi, robi i do kogo/czego dane zdanie/równoważnik zdania się odnosi. Gdy już się przyzwyczaiłam, mogłam bez przeszkód zagłębiać się w ukazaną historię i czerpać z niej przyjemność.

W „Trzy metry nad niebem” mamy ukazany kontakt dwóch światów. Z jednej strony uporządkowany, spokojny świat Babi i życie na poziomie. Z drugiej strony jest Step, jego problemy, bójki, awantury i nocne wypady.  Nie jest to szczególnie oryginalny pomysł na romans. Wiadomo, kojarzenie ognia i wody jest dość popularne – zły on, dobra ona, piękna kobieta, która siłą swej miłości zmienia złego gościa w anioła. W zasadzie to częsty błąd popełniany przez kobiety – zakochują się w draniu i pozwalają mu niszczyć sobie życie, cały czas wierząc, że są w stanie go zmienić. A rodzi się z tego wszystkiego tylko więcej zniszczonych żyć. Nie zawsze jest jak w bajce.
Step jest właśnie tym „złym gościem” i to w całkiem poważnym tego słowa znaczeniu. Słodcy „bad guys” z innych romansideł mogą się przy nich schować, bo to, co robią to mały pikuś w morzu zła. Odczuwałam wręcz poczucie niesprawiedliwości, może krzywdy nawet, gdy czytałam niektóre, pełne przemocy, fragmenty powieści. Nie ma ich, co prawda, szczególnie dużo, ale było mi żal „ofiar”.

Szczególnym plusem całej fabuły są retrospekcje – kilka razy cofamy się nieco w przeszłość i dowiadujemy się, na przykład, co skłoniło Stepa do stania się tym, kim jest oraz poznajemy historię nieszczęśliwej miłości Babi. Fragmenty te pozwalają lepiej zrozumieć bohaterów, zwłaszcza Stepa. Aż mam ochotę napisać „Byłby takim dobrym człowiekiem, gdyby wszystko potoczyło się inaczej”.

Każdy pewnie się domyśli, że Babi w końcu przeżyje swoją przygodę ze Stepem. Jeśli komuś nie przyszło to do głowy, a chce przeczytać książkę i mieć niespodziankę, niech wymaże ze swej pamięci to zdanie i przejdzie do następnego akapitu. Otóż ta dwójka ma na siebie całkiem dobry wpływ (chociaż matka Babi pewnie by się ze mną nie zgodziła i po zmierzeniu z góry na dół pełnym dezaprobaty wzrokiem, spytała czy brałam już dzisiaj swoje leki). Dzięki Stepowi Babi staje się bardziej otwarta, próbuje nowych rzeczy, w zasadzie zaczyna żyć pełną piersią. No i naturalnie zaczyna wydobywać Stepa z czarnej otchłani zła, w której dotychczas dane mu było żyć. Chłopak powoli porzuca swoje stare nawyki, jest gotów zrobić niemal wszystko dla Babi – ta dziewczyna naprawdę skradła jego serce. Jednak stare przyzwyczajenia są tak głęboko zakorzenione, że nie można ich tak po prostu wyrwać i zapomnieć. Przemiana musi zachodzić stopniowo, a i tak nie wiadomo, czy uda się tak do końca.

Czy i mnie skusiłby zakazany owoc o pseudonimie Step? Zakładając, że nie bałabym się jego bandy, pewnie po cichu wzdychałabym do niego, bo ten chłoptaś naprawdę potrafi roztaczać swój urok na ludzi. Jest nieprzewidywalny jak uśpiony wulkan.

Dodatkowym smaczkiem jest tutaj zakończenie. Za pewne żaden czytelnik nie spodziewał się takiego obrotu spraw. No, chyba że miał przecieki.
Jest jeszcze takie małe „nie wiem, co o tym sądzić” – kontynuacja. Tak, bo jeśli ktoś interesował się książką/filmem to wie (a jeśli nie, to zaraz się dowie), że po „Trzy metry nad niebem” przychodzi „Tylko Ciebie chcę”. Nie wiem, co o tym myśleć. Naturalnie, przeczytam książkę, film też pewnie obejrzę (Ha! Ostatnio rzadko mi się zdarza najpierw czytać, potem oglądać), ale… Trochę się boję, że nie wyjdzie. Zakończenie „Trzech metrów…” byłoby bez kontynuacji jeszcze bardziej dramatyczne i pewnie nie jednemu rozerwałoby słodkie, czytelnicze serduszko.

Na zakończenie mojego ględzenia, które śmiem czasem nazywać recenzją, dodam małe ostrzeżenie. Jeśli masz zły humor – nie czytaj ostatnich rozdziałów! Ja tak zrobiłam i po raz pierwszy od bardzo dawna, płakałam czytając książkę.

 
Moja ocena: 10/10

Wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - 2,3 cm

 




10 komentarzy:

  1. Film jest tak wychwalany i ciekawa jestem dlaczego. Muszę przeczytać najpierw książkę.
    zapraszam do mnie, zaczytan-a.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam uczulenie na tę historię. Co prawda nie pamiętam którą wersję filmu widziałam, ale wybitnie mi się nie podobał i do książki zupełnie mnie nie ciągnie. Pewnie robię błąd... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. "Trzy metry nad niebem" to jedna z moich ulubionych historii :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie oglądałam filmu,ale słyszałam wiele dobrego.Za książkę jak mi wpadnie w łapki chętnie się wezmę;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... to ja może pójdę na łatwiznę i obejrzę filmy bo jeśli dodam tę książkę do listy wartych przeczytania to pewnie zginie niczym wciągnięta w czarną dziurę i nigdy się nie dowiem co i jak!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że niedługo znajdę w końcu czas, żeby przeczytać tę książkę, bo stoi na półce już dość długo, a film podobał mi się naprawdę bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak wiesz mam w planach zakup tej książki, po tym jak zakochałam się w filmie. Mam nadzieję, że się nie zawiodę, bo hiszpańska ekranizacja jest wręcz cudowna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo emocjonalna recenzja, takie są najlepsze :)

    OdpowiedzUsuń
  9. W liceum wyrywałyśmy sobie tą książkę z rąk. Mam wrażenie, że chciałyśmy ją przeczytać wszystkie na raz :)
    Całkiem przyjemna i lekka lektura, kojarzy mi się z wakacjami (może to przez te Włochy :D)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. jeśli chodzi o retrospekcje w książkach, zazwyczaj podchodzę z pewną dozą dystansu do nich. nie każdy autor potrafi umiejętnie wsprowadzić czytelnika w przeszłość bohatera

    OdpowiedzUsuń