sobota, 23 maja 2015

38# Recenzja: Stephen King - Carrie






Lata ’70 ubiegłego wieku. Chamberlain w stanie Maine, typowe małe amerykańskie miasteczko, gdzie każdy zna każdego i wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. Tam właśnie mieszka nastoletnia Carrie wraz ze swoją mamą. Tam chodzi do szkoły. Tam marzy o lepszym jutrze. Tam dokonuje zemsty.

Carrie nie jest taka, jak inne dziewczęta w jej wieku, chociaż mogłaby być zwyczajną, dobrze uczącą się nastolatką z gronem przyjaciół. To wina jej matki, której fanatyzm religijny zna cała okolica. Kobieta bardzo restrykcyjnie wychowuje swoją córkę, nie pozwalając jej na wiele rzeczy, nawet prawa natury uznając za grzeszne.

Carrie jakoś sobie radzi. Przyzwyczaiła się już do tego, że inni ją wyśmiewają. Mamę kocha, jednocześnie nienawidząc jej  za życie, jakie zmusza ją prowadzić. Chciałaby być normalna. Chciałaby mieć przyjaciół. Chciałaby pójść na szkolny bal.

Czara goryczy przelewa się, gdy dziewczyna po raz pierwszy dostaje miesiączkę. Koleżanki wyśmiewają ją, rzucają w nią podpaskami i tamponami, a biedaczka przerażona myśli, że umiera. Mama nie wyjaśniła jej, co to znaczy stać się kobietą. To wielkie, publiczne upokorzenie staje się pierwszym krokiem do tragedii, która wkrótce dotyka całe miasteczko.

Carrie skrywa sekret. Carrie umie coś, o czym innym się nawet nie śniło. I nie boi się tego wykorzystać, aby się zemścić na swoich oprawcach.

 

Debiut jednego z mistrzów grozy przez wielu uznawany jest za średnio udany w porównaniu z innymi jego książkami. Ja jednak mam sentyment do tej historii i uwielbiam ją w każdym calu. Nie nazwałabym „Carrie” horrorem, bardziej może thrillerem z elementami nadprzyrodzonymi. Takim moim paranormal thrillerem. Nie czułam grozy, nie była przerażona, jednak… Pewien niepokój się pojawił. Niepewność. Zwłaszcza, gdy zapadł zmrok.
Znałam już wcześniej tę historię i wiedziałam, co się wydarzy, mimo to Kingowi udało się mnie porwać. Pochłonęłam tę książkę w mgnieniu oka, czyniąc ją drugą najszybciej przeczytaną książką w tym roku. Czemu tak się wciągnęłam? Sama nie wiem. Może Carrie rzuciła na mnie urok?


 
W tej powieści jest tyle rzeczy, o których trzeba wspomnieć, że aż ciężko się zdecydować, od czego zacząć. Bo i forma jest tu specyficzna i bohaterowie jedyni w swoim rodzaju, i fabuła, jakiej jeszcze nie było, a nad tym wszystkim wiszący duch Stephena Kinga, którego styl jest tak bardzo jego i tak mocno nie do podrobienia.

W „Carrie” przeszłość miesza się z teraźniejszością. W toczącą się swoim torem historię wplecione są fragmenty książek, artykułów, a nawet policyjnych zeznań, które niejako przygotowują nas na to, że stanie się coś strasznego i niewyobrażalnego.  Obserwujemy trudne życie głównej bohaterki, ale trochę jakby z boku. Mamy wgląd w uczucia Carrie, wiemy, co robi, jednak odnosi się wrażenie, że to nie bezpośredni kontakt jest tutaj najważniejszy.

King wprowadził do swojej powieści pewne poczucie realności. Potrafił wymyślić naukowe uzasadnienie zdolności Carrie, a nawet sposób jego dziedziczenia. I za to duży plus! Mój wewnętrzny mały naukowiec zaiste się radował tym faktem. Radował się też rozwałką.
 

Carrie jest… specyficzna. Duży wpływ na nią ma wychowanie, jakie otrzymała od matki. Gdyby nie to,
byłaby normalną , fajną nastolatką. Myślę, że polubiłam ją. Chciałam dla niej dobrze, chociaż wiedziałam, co się wydarzy. Z jednym wyjątkiem – nie pamiętałam, jak zakończono film, a zakończenie książki trochę mnie zaskoczyło. Byłam pewna, że losy Carrie potoczą się jednak inaczej.
Podobało mi się, że główna bohaterka nie jest tutaj faworyzowana – bo często gęsto w książkach jest tak, że wszystko skupia się na protagoniście i to jego uczucia, jego przeżycia, jego myśli są najważniejsze. Z jednej strony niby tak ma być, bo w końcu po to opisuje się czyjąś historię, żeby no… opisać czyjąś historię, ale czasem to skupianie się na głównym bohaterze i stawianie go na piedestale staje się irytujące.

Najbardziej rzucającą się w oczy postacią jest matka głównej bohaterki. Naprawdę nie mam pojęcia, skąd ta kobieta się urwała. Schizofrenia paranoidalna – jak nic.

Ludzie ze szkoły Carrie nie przypominają nastolatków ze współczesnych, amerykańskich powieści młodzieżowych. Daje się wyczuć, że to inne czasy. Chociaż fascynacja szkolnymi balami już jest obecna.



„Carrie” zbiera różne recenzje i ludziom nie zawsze się podoba, bo nie jest straszna, bo bardziej młodzieżowa. Ja  i tak pozostaję wielką fanką tej historii i tylko nabrałam ochoty na inne dzieła Kinga. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz