poniedziałek, 18 listopada 2013

7# Recenzja: George R.R. Martin - Starcie królów


http://www.empik.com/starcie-krolow-martin-george-r-r,p1047661407,ksiazka-p?gclid=CK_xnYqU7roCFQsEwwodfnAA4w




Tytuł: Starcie królów
Tytuł oryginalny: A Clash of Kings
Autor: George R.R. Martin
Seria: Pieśń Lodu i Ognia
Część: II
Liczba stron: 1022
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA







Druga zwrotka „Pieśni Lodu i Ognia” utrzymuje poziom pierwszej, a moim zdaniem nawet go przewyższa. „Starcie królów” pochłonęło mnie o wiele bardziej niż „Gra o Tron” – drugi sezon serialu mniej zapadł mi w pamięć, dodatkowo niektórych faktów w serialu zabrakło.

Co dostajemy na start w „Starciu królów”? Ano, dwóch dodatkowych bohaterów, z których perspektywy możemy obserwować i brać udział w pewnych zdarzeniach – Theona Greyjoya oraz Davosa zwanego Cebulowym Rycerzem. Żadna z tych postaci co prawda nie zdobyła mojej sympatii, a już zwłaszcza nie Theon, który wykazał się szczególną głupotą i zapatrzeniem w siebie, i tak jak w pierwszej części był całkiem miłym dodatkiem do Robba Starka, tak tutaj zdecydowanie punkty traci. Mogę się jedynie na niego wściekać, ale też mu współczuć, bo pewne jego cechy wzbudzają we mnie uczucie litości. Biedny zakładnik, który pragnie tylko miłości i podziwu, zwłaszcza ze strony ojca…Chce wyjść z cienia, znów być jednym z Żelaznych Ludzi, zdobywać władzę i tytuły, a przede wszystkim szacunek. Z tym pragnieniem jednak ginie gdzieś zupełnie jego rozsądek (a przy okazji i honor), co prowadzi go w pułapkę, właściwie zastawioną przez niego samego.

Davos. Nie wiem, co mogę powiedzieć o Davosie, oprócz tego, że bardzo szybko chciałam mieć za sobą fragmenty opisujące świat z jego perspektywy. Przyczyną jednak była moja stronniczość i to, że raczej nie pałam sympatią do Stannisa Baratheona i Cebulowy Rycerz w niczym tu nie zawinił. Jego też jest mi w pewnym sensie żal.

Jeśli już o Stannisie mowa, to może przejdę do fabuły. Życie toczy się dalej, umarł król, niech żyje król. Tylko pytanie: który król? 
Po śmierci Roberta Baratheona w Siedmiu Królestwach nastał chaos. Pojawiło się czterech nowych królów – którzy jak głosi tytuł powieści – rozpoczęli walkę o władzę. To znaczy: głównie o władzę, bo niektórym chodziło również o coś innego.

Numer Jeden. Joffrey Baratheon – prawowity król, ale czy na pewno? Władzę w jego imieniu sprawuje jego matka, Cersei, Królowa Regentka; jego wujek Tyrion oraz mała rada, która jak sama nazwa wskazuje ma mało do powiedzenia. Król jest brutalny, cieszy go widok krwi, a problemy reszty świata średnio go interesują, dopóki ma na kim sobie poużywać. Tyrion próbuje w miarę ogarnąć zamęt, który powstał i nie dopuścić, by jego siostrzeniec dalej robił głupoty (które mogą się okazać zgubne w skutkach dla ich rodu) i razem z Cersei wzajemnie się szpiegują.

Numer Dwa. Robb Stark, Król na północy. Robbowi w zasadzie nie chodzi o władzę nad wszystkimi Siedmioma Królestwami. Chce tylko pomścić ojca, odbić swe siostry z rąk wroga i odłączyć ziemie północy jako osobne królestwo. Małe wymagania w porównaniu z resztą.

Numer Trzy. Stannis Baratheon. Czerwona Kapłanka, Melisandre, szepcze mu do ucha, stając się jego głównym doradcą. Dodatkowo ma ona w kieszeni pewne nieczyste zagrywki, które z lubością wykorzystuje. Ludzie odczuwają przed nią lęk, ale jakie są jej cele w grze o tron?

Numer Cztery. Renly Baratheon. Ślub z lady Margaery Tyrell zapewnił mu wsparcie Wysogrodu. Maszeruje ze swoją armią powolutku na Królewską Przystań, pewny zwycięstwa. Bawi się, ucztuje, urządza turnieje. 

Numer Pięć. Daenerys Targaryen, Khaleesi gromadząca armię za morzem. Matka Smoków, która chce odzyskać tron Siedmiu Królestw, a tak naprawdę ma niewiele informacji o chaosie, jaki zapanował w jej ojczyźnie.

Do gry miesza się również trochę nieśmiało Numer Sześć. Balon Greyjoy, lord Żelaznych Wysp, który chce objąć panowanie nad północą. Za Murem natomiast powstanie organizuje Mance Rayder, samozwańczy Król za Murem, nie dając spokojnie spać Nocnej Straży.

W Królestwach szaleje burza i bratobójcza walka, żołnierze grabią, gwałcą i palą, nieważne po czyjej stronie staniesz – jeśli jesteś prostaczkiem, nie masz się gdzie ukryć. Jeśli jesteś lordem – tym bardziej nie znajdziesz schronienia. Zima nadchodzi.

Jak już wspomniałam, „Starcie królów” utrzymane jest w podobnym stylu i tonacji, co „Gra o tron”, jednak pochłonęło mnie bardziej niż pierwsza część serii. Bohaterowie, których znamy (i polubiliśmy) rozwijają się, są zmuszeni podejmować własne, nieraz ciężkie, wybory i grać w narzuconą przez stojących nad nimi grę, gdzie stawką często jest ich własne życie. Czytelnik również czytać spokojnie nie może, bo właściwie nie wiadomo, kto wygra, a kto przegra i czy jego ulubieńcy w następnej odsłonie nie skończą jako uczta dla kruków i wron. W tej części obserwujemy różnymi oczami, sławetne już i utrwalone w powiedzeniu, jaranie się floty Stannisa. Może to przez zmęczenie, a może z innego powodu, jednak akurat ten fragment moim zdaniem lepiej wypadł w serialu. Czytanie relacji z oblężenia Królewskiej Przystani oczami Davosa, Tyriona i Sansy było nieco nużące i może trochę za bardzo się ciągnęło. Jednak, tak jak mówię, może te odczucia spowodowane są mym zmęczeniem.
Apropos Sansy – w tej części jej postać bardzo się rozwija, zarówno cieleśnie (pierwsza miesiączka), jak przede wszystkim duchowo. Sansa musi stać się silną kobietą, aby przeżyć. Dorasta na naszych oczach i pozbywa się złudzeń na temat honorowego świata – zwłaszcza, jeśli chodzi o rycerzy. Odrzuca swe dziecinne mrzonki, uczy się kłamać – bo tylko ukrywając swe prawdziwe uczucia może przeżyć w gnieździe węży, jakim stała się dla niej Królewska Przystań. Jest też ostrożniejsza, bo nie wie, komu może zaufać. W tej części Sansa przestaje być głupią trzpiotką i czytanie „jej rozdziałów” było dla mnie prawdziwą przyjemnością. To jednak nie wystarczy, by zrzucić z piedestału Aryę, która wciąż jest moją ulubioną bohaterką. Fragmenty Daenerys były dla mnie tym razem nieco nurzące, Tyriona natomiast podziwiałam za spryt, rozsądek i tę jego dziwną szlachetność, którą tym razem widać nieco lepiej. Na sympatię zasługuje też duet Tyrion-Bronn, no i mój faworyt wśród dzikich – Shagga. Shaggi nie można nie polubić, bo inaczej Shagga utnie twoją męskość i da kozom na pożarcie. Ups, ale to chyba powinno być w pierwszej części.

Tak więc optymistycznie nastawiona do całej serii, płonąc do niej uczuciem bardziej niż flota Stannisa, zabieram się za trzecią część i mam nadzieję, że i ona mnie nie zawiedzie. A może czymś zaskoczy?


Moja ocena: 10/10

9 komentarzy:

  1. Ja póki co czytałam tylko 2 części, ale rzeczywiście dwójka jest odrobinę lepsza od "Gry o Tron" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wciąż czeka w kolejce... :) Kiedy będę miała więcej czasu, na pewno się za nią zabiorę :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie oglądam serialu, nie czytałam, żadnej książki z tej serii. Historia ma u mnie czyste konto, ale widząc tyle "ochów" i "achów" chyba nie pozostaje nic innego, jak tylko dać się jej ponieść ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Musze w końcu zapoznać się z tą serią. Szczególnie, że kusi mnie od dłuższego czasu, a tom pierwszy już czeka na półce :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiele dobrego słyszałam o tej serii, ale muszę najpierw upolować pierwsza część ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dwa pierwsze tomy wciąż czekają na swoją kolej;) zabiorę się chyba za nie dopiero w okolicach świąt. Po Twoich recenzjach widzę,że warto się zagłębić w te tomiszcze. W końcu naprawdę "Nadchodzi zima";)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam już na półce, ale jeszcze nie mam odwagi

    OdpowiedzUsuń
  8. dobra, ja chyba też muszę nadrobić "Grę o Tron" bo zaczynam zostawać w tyle, za wszystkimi znajomymi. nawet mój luby bardziej się orientuje niż ja bo oglądał serial... :/

    OdpowiedzUsuń