Tytuł: Przytul mnie
Tytuł oryginalny: Embrace Me
Autor: Lisa Samson
Liczba stron: 378
Wydawnictwo: WAM
Styl Lisy Samson jest tak lekki i płynny, wręcz można
powiedzieć – delikatny – że lektura tej akurat książki stała się dla mnie
przyjemnością i sprawiła, że jeśli tylko trafi się okazja, spróbuję zapoznać
się z innymi tekstami, które wyszły spod jej pióra.
Zaczęłam tę recenzję jakby od środka, dlatego pora teraz na
to, aby nakreślić mniej więcej zarys fabuły. Otóż, głównych bohaterów jest
dwoje, większa część akcji dzieje się w dwóch odcinkach czasu – na przełomie
lat 2002/2003 oraz 2008/2009.
Jako pierwszego spotykamy Drew, pastora-karierowicza.
Przychodzi on pewnego wieczoru do katolickiego kościoła, aby się wyspowiadać.
Dręczące go demony dość niedawnej przeszłości nie chcą dać mu spokoju, więc
szuka ratunku tam, gdzie wydaje mu się to najsłuszniejsze – mimo iż nie jest
katolikiem. Tym sposobem spotyka młodego księdza, ojca Briana, gdyż tak się
składa, że to akurat do jego parafii trafił. Ksiądz namawia Drew do spisania
wydarzeń, które tak bardzo obciążają jego sumienie. Tym sposobem pomiędzy oboma
mężczyznami zawiązuje się nić przyjaźni, a czytelnik ma okazję poznać tchnącą
tragizmem historię bohatera.
Jeszcze niedawno Drew był pastorem we wspólnocie Wzgórza
Elizejskie. Jego podejście do wiernych i do wiary kierowało się raczej w stronę
własnego zysku – pragnął jak najwięcej władzy i zaszczytów, pragnął piąć się w
górę, to pragnienie przekładał na swoje kazania i nie liczyło się wcale to, że
tak naprawdę nie bardzo czuł istotę duszpasterstwa. Matka Drew – osoba bardzo
wierząca, ktoś na pograniczu proroka i szaleńca – zmarła, gdy ten miał 12 lat.
Został mu tylko ojciec – jeszcze większy karierowicz, zimny uczuciowo polityk,
który kochał tylko władzę i prestiż. Drew, który za ojcem nie przepadał,
pragnął jednak jego uznania, mniej lub bardziej świadomie kroczył jego śladami.
Pewnego dnia na drodze Drew staje delikatna Daisy o
niebiańskim głosie. Talent dziewczyny odkryła już wcześniej jej matka,
Trician, która bez skrupułów
wykorzystywała córkę, aby móc pławić się w jej sukcesie. Drew również zaczyna
traktować Daisy jako środek do sukcesu i zgadza się niemal na wszystkie
zwariowane pomysły jej matki. Oboje nie wiedzą jednak, że ta droga wiedzie
prosto do nieuchronnej tragedii…
Historia z niedalekiej przeszłości Drew, którą ten opisuje
dla ojca Briana, jest przeplatana wydarzeniami z jego obecnego życia, a w tym
pewnej podróży, którą odbywa ze swoim uwielbiającym studiowanie statystyk
przyjacielem Hermy’m.
Główną bohaterką jest również Valentine, kobieta podróżująca
wraz z Wędrowną Grupą Cudów i Osobliwości Rolanda. W przeszłości jej twarz
została okropnie poparzona, Val nie pokazuje się obcym bez szalika szczelnie
zasłaniającego blizny. No, chyba że akurat jest w trasie i występuje jako
kobieta-jaszczurka, tuż obok swojej przyjaciółki Lelli, która urodziła się bez
kończyn. Cała grupa zwykle spędza zimę w Mount Oak w zajeździe Blaze i tak jest
również i w tym roku, chociaż Val nie ma pojęcia, jak bardzo zmieni się jej życie
w ciągu tych kilku miesięcy.
Valentine opiekuje się Lellą najlepiej jak może, pomaga
dziewczynie we wszystkich czynnościach, których sama nie może wykonać i czerpie
radość z tego, że jest dla przyjaciółki przydatna. Sama Lella, mimo iż nie ma
ani rąk, ani nóg, jest pełna optymizmu i siły ducha. Ona i Val są sobie
potrzebne, dzięki temu łatwiej im przetrwać to, co je spotkało.
W życie Valentine niespodziewanie wkracza Augustyn – postać
przedziwna, ale naładowana bardzo pozytywną energią. Gus jest mnichem w
„Szalomie” – zakonie, który założył wraz z kilkorgiem przyjaciół. Mają własną
regułę i śluby, pomagają ludziom, jak tylko są w stanie i naturalnie, modlą
się. Augustyn to człowiek, który zaskakuje wszystkich, którzy dopiero co go
poznali – ma długie, siwe dredy, ciało pokryte wieloma tatuażami i jeździ motocyklem. Dzięki jego wpływowi
Valentine zaczyna otwierać się na ludzi i przełamywać barierę, jaką niewątpliwe
jest jej poparzona twarz.
Tajemnica tej historii odkrywa się przed nami powoli. Bo
owszem, jest i tajemnica. Drew opowiada nam (czy może raczej ojcu Brianowi) o
wydarzeniach, które spowodowały, że postanowił uciec z Wzgórz Elizejskich i
kładą się teraz wielkim cieniem na jego sumieniu. Dowiadujemy się, co takiego
spotkało słodką Daisy i co miała ona wspólnego z wypadkiem, który zmienił
Valentine w kobietę-jaszczurkę. W mieście Mount Oak łączą się tragiczne losy
czterech osób, które w swym życiu popełniły wiele błędów, które zostały
zranione do głębi i szukają w sobie sił, aby przebaczyć i prosić o wybaczenie.
Jednak dopiero zakończenie powieści przynosi nam kompletne rozwiązanie.
Książka podobała mi się o wiele bardziej, niż się tego na
początku spodziewałam. Od razu zapałałam wielką sympatią do Valentine (swoją
drogą nawet jej imię przypadło mi do gustu), doskonale rozumiałam jej emocje
związane z Lellą oraz to, jak usilnie starała się trzymać na dystans inne
przyjaźnie do niej nastawione osoby. Jej gniew, jej radość, jej łzy i
rozgoryczenie – to wszystko bardzo dobrze przemawia do czytelnika. Valentine
jest osobą twardą wobec życia, a jednocześnie bardzo wrażliwą wewnątrz.
Drew jest mężczyzną na krawędzi przepaści. Samookalecza się,
odkąd miał lat naście i chociaż w powieści ma ponad 30, wciąż takie rozwiązanie
przynosi mu ulgę w cierpieniu. A tego cierpienia jest wcale nie mało. Ciężar
nagromadzonych win przygniata go do ziemi, podobnie jak niechęć wobec ojca. Do
tego odbiera kilka tajemniczych telefonów od nieznajomej kobiety – i wydaje mu
się, że jednak rozpoznaje jej głos…
Każdy z bohaterów w tej książce niesie własne brzemię –
każdy ma problemy, z którymi próbuje sobie radzić na swój sposób, nikomu nie
jest łatwo. „Przytul mnie” jest lekturą z przesłaniem – z przesłaniem miłości i
przebaczenia. Uczy, że wystarczy nasza wola, aby komuś przebaczyć. Że
potrzebujemy, aby inni przebaczali nam. Uczy, że należy pomagać bliźnim i
cieszyć się każdym dniem, każdym drobnym sukcesem. Cieszyć się tym, co mamy. Bo
skoro oni potrafili, to czemu nie my?
Muszę wspomnieć tutaj o pewnych dwóch symbolicznych scenach
– pięknych scenach, których obraz na zawsze będę miała w pamięci.
Pierwsza: Valentine biegnąca nad jezioro, gdzie często
uwielbiała chodzić na nocne spacery. Z Lellą lub sama. Gdzie czasem spotykała
inną ze swoich przyjaciółek – Charmeine. Droga prowadzi przez miasto, a
wzburzona Val zapomniała zakryć twarz szalikiem. Ludzie patrzą na nią z
przerażeniem, odrazą, współczuciem. Popychają, odtrącają, krzywią się. Kobieta
upada trzy razy, a jej droga do złudzenia przypomina tę, którą przeszedł Chrystus
w swej wędrówce, by umrzeć na Golgocie. Val wypowiada nawet te sama słowa, gdy
wreszcie zmęczona pada na pomost.
Druga: tym razem krócej. Augustyn udziela Valentine chrztu w
wodach wspomnianego wyżej jeziora.
I chociaż tak zachwalam tę książkę, chociaż wydawać by się
mogło, że ma same plusy, tak naprawdę tak nie jest. Jedno wydarzenie wydawało
mi się nieco sztuczne, jakby próbowało naśladować symbolikę dwóch wymienionych
przeze mnie wcześniej. No i zakończenie – zbyt szybko wszystko ułożyło się tak,
jak powinno – i to też nie bardzo pasowało mi do świetnie wykreowanej reszty
historii.
Warto było poznać Valentine, Drew, Augustyna i resztę
bohaterów. Warto było przypomnieć sobie, jak wielką wartość ma przebaczenie i
jakie to trudne prosić o nie, jakie trudne – obdarowywać nim innych. I jakie
piękne.
Moja ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki
serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.pl
PS: Przepraszam, że się tak rozpisałam :P Mam nadzieję, że komuś uda się dobrnąć do końca tej recenzji :D
Widzę, że książka jest ciekawa. Jeśli wpadnie mi w ręce, to z chęcią przeczytam, bo kusisz mnie :)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog i wspaniała recenzja. Skuszę się na książkę, chętnie poznam bohaterów. I przekonam się, co jest nie tak z tym zakończeniem ; - )
OdpowiedzUsuńInteresujący wybór książki, ale nadaje się idealnie na ten przedświąteczny czas, można sobie wiele przemyśleć :) Jeśli ją znajdę, to z chęcią przeczytam. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie
OdpowiedzUsuń