środa, 14 maja 2014

21# Recenzja: George R.R. Martin - Nawałnica mieczy. Krew i złoto






Czwarta część „Pieśni Lodu i Ognia” była dla mnie niemal kompletnym zaskoczeniem. Wydarzenia w niej przedstawione w większości nie pojawiły się jeszcze w serialu (w momencie, gdy ją poznawałam), dlatego z uśmiechem na ustach czytałam o perypetiach kolejnych bohaterów, raz się perfidnie z ich nieszczęść ciesząc, innym razem ze złością czekając na dalszy rozwój wypadków, gdy coś nie po mojej myśli szło.

Co słychać u naszych ulubieńców?

Arya ciągle jest w drodze. Towarzyszy jej Ogar, którego dziewczyna najchętniej widziałaby
martwego. Bran dociera do Muru i spotyka Zimnorękiego –
nieznajomego, który staje się jego przewodnikiem za Murem. Davos ratuje bękarta Edrica Storma przed płomieniami Melisandre i odkrywa ważny list. Daenerys mierzy się z kolejną zdradą i zdobywa miasto. Jon wraca na Mur i dowodzi Strażą w czasie ataków dzikich. Jedni cieszą się z jego powrotu, inni widzą w nim renegata i zdrajcę. Ostatecznie na ramionach chłopaka zostaje złożona ogromna odpowiedzialność. Samowi również udaje się wrócić do braci z Nocnej Straży. Przyprowadza ze sobą Goździk i jej dziecko. Czuje, że dzięki dziewczynie stał się odważniejszy. Bierze sprawy w swoje ręce w pewnej ważnej kwestii. Ma również tajemnicę, którą ukrywa nawet przed Jonem. Ród Starków zostaje dotknięty ogromną tragedią, która ma znaczący wpływ na przebieg wojny. Tragedia nie omija też Królewskiej Przystani. Jaime wraca do domu, spotyka się jednak z zimnym przyjęciem ze strony ojca i Cersei. Tyrion zostaje uwięziony i oskarżony o coś, czego nie zrobił. Odwracają się od niego wszyscy, na których liczył, nawet Shae. Sansie wreszcie udaje się uciec z Królewskiej Przystani. Jej wybawiciel okazuje się dla niej zaskoczeniem. Tylko czy przypadkiem tym sposobem nie wpadła z deszczu pod rynnę?

Dzieje się, dzieje dużo, dzieje często i nieprzewidywalnie. Czasem się uśmiechasz i mówisz sobie „tego chciałem. Dobrze się stało”. Czasem się wściekasz, wyrywając włosy i zgrzytając zębami, bo „Czemu właśnie on?”.

Najwięcej emocji odczuwałam czytając o przygodach Jona Snow. Złościłam się, gdy był oskarżany i źle traktowany przez Slynta i Thorne’a, którzy rozpanoszyli się w Nocnej Straży jak kwoki w kurniku. Nie zabrakło też uśmiechów, gdy los Jonowi sprzyjał. Naturalnie były również chwile wahania i zastanawiania się, jak chłopak postąpi, jaką decyzję podejmie, gdzie zaniesie go głos serca.

W tej części akcja kręci się głównie wokół Tyriona, Sansy i Jona właśnie. Brana prawie nie ma, a Daenerys dostajemy tylko odrobinkę. Nie przeszkadzało mi to jednak, bo przygody Dany zrobiły się już nieco nużące – ciągle tylko zdobywa jakieś miasta, wyzwala niewolników, a potem zastanawia się, co z nimi zrobić, żeby nie zginęli z głodu. Pojawia się motyw drugiej zdrady, raczej przewidywalny, ale moim zdaniem reakcja Matki Smoków była trochę przesadzona. Większą rolę zaczyna odgrywać Davos, cebulowy rycerz, chociaż i jego historii tutaj niewiele.

Styl Martina nie uległ zmianie – ciągle czyta się go niezwykle dobrze. Wydaje mi się jednak, że ta
część była nieco mniej drobiazgowa, ale może już się po prostu przyzwyczaiłam do bogactwa szczegółów, którym raczy nas autor.

Podsumowując – „Nawałnica mieczy. Krew i złoto” to powieść, przy której bardzo łatwo spaść z krzesła. Zwłaszcza jeśli zdążyło się już emocjonalnie do bohaterów przywiązać. Ciągle coś się dzieje, jedni roztrząsają dylematy moralne, u innych nie dzieje się nic i mamy chwilę wytchnienia. Niektóre zdarzenia mają dość istotny wpływ na dalszy rozwój fabuły, dlatego z utęsknieniem czekam, aż w moje ręce wpadnie kolejna część. (Już wpadła :D)

Poza tym, co napisałam w tej krótkiej recenzji, która powstała już jakiś czas temu i która jest dość uboga, głównie ze względu na to, że nie chciałam zbytnio strzelać spoilerami, zanim dane wątki nie zostaną poruszone w serialu, chciałabym jeszcze rzec - odnośnie serialu właśnie - że już nie mogę się doczekać, aż pojawi się pewna scena z wychodkiem :D


Moja ocena: 9/10