XV wiek,
Włochy. Ezio Auditore jest synem bogatego i liczącego się florenckiego kupca,
który ma odziedziczyć rodzinny interes. Pilnie uczy się fachu od swojego ojca,
a wolne chwile przeznacza na szwendanie się po mieście, urządzanie wyścigów po
dachach z jednym ze swoich braci, zaloty do pięknej Cristiny Calfucci oraz
potyczki z odwiecznym wrogiem, Vieri’m z rodziny Pazzi.
Pewnego dnia
jednak coś mocno idzie nie tak i rodzina Ezia zostaje posądzona o zdradę. Jego
ojciec i dwaj bracia zostają szybko i niesprawiedliwie osądzeni, a następnie
straceni przez powieszenie. Nasz bohater musi zmykać z Florencji, bo i jego
życie jest w niebezpieczeństwie, co czyni pospiesznie, zabierając ze sobą swoją
siostrę Claudię i poddenerwowaną matkę. Schronienie znajduje u wuja Maria,
który ujawnia mu od dawna skrywany rodzinny sekret. Otóż ród Ezia od zarania
należy do tajemniczego zakonu asasynów, którego głównym zadaniem jest obrona
ludzkości przed innym tajemnym zakonem – templariuszami – który, naturalnie,
chce przejąć władzę na światem jak zwykle, a także poszukiwanie
rozproszonych po świecie kart z Kodeksu, które rzekomo mają zawierać pewne
proroctwo (a przy okazji schematy budowy czaderskich broni). Kodeks jest
również na celowniku templariuszy i oba ugrupowania zaciekle się o niego biją,
chociaż żadne nie ma pojęcia, czego dotyczy proroctwo i czy w ogóle jest
prawdziwe (brzmi logicznie).
Nasz Ezio –
ku rozczarowaniu swego wuja – nie bardzo zainteresowany jest działaniem
asasynów i chce przede wszystkim skupić się na swym nowym celu życiowym –
zemście na wszystkich, którzy przyczynili się do nieszczęść jego rodziny.
Szybko okazuje się, że ci „wszyscy” są templariuszami, a misja naszego Ezia zaczyna
znaczyć o wiele więcej, niż zwykła zemsta…
„Assassin’s
Creed. Renesans”, czyli pierwsza część książkowej serii o zakonie asasynów,
została oparta o fabułę gry „Assassin’s Creed II”. Nie miałam okazji zagrać w
żadną grę z tego uniwersum, słyszałam jednak o niej i zawsze kojarzyła mi się z
panami w białych kapturach na łebkach. Ogólnie jestem bardzo za tym, żeby
historie z gier pojawiały się jako słowo pisane, bo często zdarza się, że ich
fabuły są tak genialne, że aż samemu chce się zacząć pisać.
W tym
wypadku również było całkiem dobrze. A raczej historia była dobra i ciekawa
(chociaż zakończenie mi się nie podobało), a wszystko poległo na wykonaniu.
Pan Bowden
zdecydowanie nie podołał zadaniu. Jego styl okazał się niedopracowany i suchy.
Nie grałam w grę, a mimo to mogłabym dokładnie wskazać, co po kolei musiał zrobić
gracz, jakie dostawał zadania, kiedy walczył z bossem, zdobywał skill’e, a raz
nawet pojawiło się coś na kształt opisu sterowania. Dialogi między bohaterami wyglądały
jak żywcem przeniesione z gry i momentami ich sztuczność aż kłuła w oczy. Nasz
Ezio tuptał od postaci do postaci, dostawał zadanie, wypełniał je, a w nagrodę
dana postać dawała mu sztylet, pieniądze, ważne pismo urzędowe… Pojawiło się
nawet słynne przeszukiwanie zwłok – tylko czekałam, aż Ezio zacznie znajdować
przy trupach dziwaczne rzeczy, jak na przykład w „Wiedźminie”, gdzie po zabiciu
wilka można było znaleźć przy nim wilczą skórę, zbroję i trochę pieniędzy.
Bardzo
kulała też sfera czasu. Pojawiały się zdania typu „Ezio dokończył szkolenie i
pozostał tam jakiś czas”, potem przy spotkaniu ze znaną nam postacią
dowiadywaliśmy się, że postać wyglądała o wiele starzej, a kilka stron dalej
Ezio wzdychał, że upłynęło już osiem lat. Hę? Niby kiedy? Jak? Autor uwielbiał
zaskakiwać takimi przenosinami w przyszłość. Na jednej stronie bohater ma 20
lat, na następnej robi coś przez „jakiś czas”, a na kolejnej jest kilka lat
później. Istny podróżnik w czasie.
Narzekam i
narzekam, ale w zasadzie polubiłam naszego Ezia, chociaż czasami zachowywał się
głupio i myślał, że ubierając na głowę BIAŁY kaptur, nie będzie się rzucał w
oczy. Ale może tak właśnie wyglądał typowy mieszkaniec Italii epoki wczesnego
renesansu, a ja się zwyczajnie nie znam. Spodobał mi się też pomysł z
wpleceniem w fabułę autentycznych postaci historycznych (chociaż tutaj ukłon
należy się mądrym osóbkom, które stworzyły elementy fabularne gry) – na drodze
naszego asasyna pojawiają się między innymi ród Medicich, Niccolo Machiavelli,
Caterina Sforza, Leonardo da Vinci (mój ulubieniec!) czy Rodrigo Borgia jako
główny boss.
Seria
„Assassin’s Creed” liczy obecnie 8 tomów i mam zamiar wszystkie je przeczytać,
chociaż wiem, że przeprawa może być trudna. „Renesans” męczyłam około 2
tygodni, zdarzało się jednak, że historia na moment mnie wciągała, więc będę
się trzymać nadziei, że może autor swój warsztat w miarę upływu czasu poprawił…
ASSASSIN'S CREED
1.Renesans I 2.Bractwo I 3.Tajemna krucjata I 4.Objawienia I 5.Porzuceni I 6.Czarna Bandera I 7.Pojednanie I 8.Underworld
Oliver Bowden, Assassin's Creed. Renesans (Assassin's Creed: Renaissance), tom 1,
Wydawnictwo Insignis, 488 stron
Wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz