Krakowskie Targi Książki stały się już moją coroczną
tradycją. Czekam na nie z niecierpliwością, cieszę się na spacery wśród
książek, oddychanie książkami, podziwianie książek, zdobywanie książek i
spędzanie czasu z ludźmi, którzy również kochają książki. Można by pomyśleć, że
po kilku razach Targi mogą się znudzić, ale dla mnie każde mają w sobie coś
wyjątkowego, innego i niezwykłego, co wspominam z uśmiechem na ustach i ciepłem
w serduszku.
W tym roku mój grafik był dla mnie wyjątkowo łaskawy, bo
miałam wolne aż przez trzy dni targowe i mogłam szaleć. W zasadzie zaszalałam
chyba nawet za bardzo, bo nie przypuszczałam, że skończę z taką ilością
książek, z jaką skończyłam. Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało, czy coś ^^
Czwartek był w tym roku całkiem spokojny. Na hali nie było
aż tak wiele osób (chociaż i tak więcej, niż rok temu!), dało się oddychać,
dało się oglądać, dało się spacerować, co też radośnie czyniłam razem z moją
przyjaciółką, która chyba zaczyna się coraz bardziej zarażać książkobsesją.
Piątek też raczej tchnął spokojem (w miarę). Był już prawie
wieczór, spacerowałam sobie z Kingą i znów kupiłam książki, chociaż dzień
wcześniej wróciłam nimi obładowana. Pan ze stoiska Książki w mieście proponował
mi zakup kociej zakładki, która idealnie pasowałaby do mojej kociej bluzy.
Gandalf szukał Drużyny Pierścienia. Albo krasnoludów. Ciężko stwierdzić. W
każdym razie był zapracowany.
Sobotę podzieliłam między książki a Półmaraton. Rankiem
odwiedziłam Kraków Arenę, chłonąc cudowną atmosferę sportowego wydarzenia
(kiedyś i ja wystartuję!) i nabierając ochoty na bieganie. Potem radosnym
krokiem ruszyłam do hali Expo, która w sumie nieco straciła na uroku. Znaczy,
nie sama hala, a okolica. Te góry piasku i ruiny domków sprawiały, że
była taka nieco creepy i tajemnicza. Idealne miejsce, aby zrobić jakiś fajny
cosplay związany z targami. Że też jeszcze żadne wydawnictwo nie wpadło na to,
żeby wykorzystać okolicę do promocji książek. Wyobraźcie sobie miny ludzi
zmierzających radośnie na targi, kiedy nagle zza krzaczka wyskakuje na nich
kilku zombie albo wampir Edek. Idących ludziów było całkiem sporo, niektórzy
już wracali z torbami (a było dopiero około 11:30!), a na chodniku – cud! – nie
było kilometrowej kolejki, jak w zeszłym roku. W środku też jeszcze nie było
tak najgorzej (nie licząc jednej całkowicie zapełnionej szatni). Razem z Kingą
wkroczyłyśmy do Wisły, gdzie najciekawsze wydawnictwa swe stoiska miały.
Szczerze powiedziawszy, nie bardzo wiedziałam, gdzie chciałabym pójść, bo
obiecałam sobie, że już nie kupię książek. No, ewentualnie jedną. Do Gandalfa
dołączyły panie w ładnych sukienkach, dziwne ludziki o wielkich głowach i
zwierzęta. Wojciech Cejrowski prawie stratował Kingę. Miły kolega z mojego
województwa przeprowadził z nami ankietę na temat Targów. A potem poznałam Agnieszkę z Anima Libros, która towarzyszyła nam już do końca.
Zjazd blogerów w tym roku był dość ubogi – było bardzo mało
osób w porównaniu z zeszłym rokiem. Byłyśmy tylko na pierwszej części,
dowiedziałyśmy się, kto wygrał Złotą Zakładkę i kto został Literackim Blogiem
Roku. Na chwilę wpadła Marta z tajną przesyłką dla mnie. Bardzo żałuję, że nie
mogłam widzieć się z nią dłużej w tym roku <sad face>, ale miała bardzo
napięty targowy grafik. Mam nadzieję, że za rok uda nam się spędzić razem
więcej czasu. Granice.pl przygotowały dla blogerów upominki w postaci książek i
zakładek. W przerwie między dwoma częściami zjazdu odbyła się wielka, grupowa
wymiana, która przebiegła w atmosferze radości i ekscytacji.
Potem stanęłyśmy w kolejce do Remigiusza Mroza. Kinga i
Agnieszka podpisywały swoje książki, a ja stałam i podziwiałam. I robiłam
zdjęcia. Bardzo spodobała mi się postawa pana Remigiusza. Witał się miło z
każdym czytelnikiem, z każdym starał się zamienić kilka słów (czasem więcej niż
kilka), uśmiechał się i wstawał na pożegnanie. Było widać, że spotkanie z
fanami sprawia mu radość. Korzystając z
magii kolejek skoczyłam na stanowisko WAM, gdzie swoje książki podpisywała
siostra Anastazja i kupiłam prezent dla mojej mamy (chociaż w sumie to też prezent dla mnie, bo
i ja lubię piec ciasta). Był jeszcze Leonardo Partignani, przemiły człowiek, który
moim ulubionym długopisem w gwiazdki podpisał dla mnie zupełnie przypadkowo
zdobytą drugą część Wszechświatów.
A potem wszystkie poszłyśmy do więzienia. A konkretnie pojechałyśmy autobusem i tramwajem. Z przesiadką.
Blogerzy książkowi to dość specyficzna grupa społeczna.
Ukrywają się pod nickami i spotykają w piwnicach z kratami w oknach. I jest im
z tym dobrze, bo mogą do woli gadać, krzyczeć, śmiać się, losować książki i
tańczyć rumbę na stołach. A niektórzy nawet zaczynają się ujawniać. Jak eM.
eM, która jest osobą tak pełną radości i energii, że zaraża
tym szybciej i skuteczniej niż wirus zombie. Nie można się przy niej nie
uśmiechać. Na blogerowym spotkaniu zostało wynalezione ojojanie, czyli sposób
idealny na walkę z depresją, bólem oraz ogólnym smutkiem. Gosiarella na
początku mnie nie poznała, twierdząc, że zastosowałam sprytny kamuflaż. W ogóle
groziła mi przetrzepaniem skrzydełek, ale skończyło się na ogólnym przytulaniu.
Na wspomnienie Gosiarelli robi mi się ciepło na serduszku i micha mi się
cieszy. Bo Gosiarella to takie słodkie stworzenie z maczetą i różowymi widłami.
Naszym więzieniem dowodził Janek z tramwaju nr 4, który
chyba minął się z powołaniem, bo moim zdaniem powinien mieć własny program w
telewizji. Był niesamowity!
Wyszłyśmy z więzienia tak mniej więcej w połowie. Trochę
szkoda, bo mogłabym tam siedzieć nawet i do rana. Razem z Gosiarellą, eM, Agatą
i Gabrielle udało nam się przejść bezpieczną stopą przez Krakowski Rynek i
Planty. Nikt nie próbował nas zamordować ani porwać dla okupu. Ani ukraść
książek. A gdyby spróbował, pewnie skończyłby niezbyt szczęśliwie, bo moja
torba z książkami ważyła jakieś 10 kilo. I miałyśmy przewagę liczebną.
Bardzo dziękuję wszystkim tym miłych duszyczkom, dzięki
którym te Targi były wspaniałe!
xoxo
LittleAngel
xoxo
LittleAngel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz