„Lśnienie” to chyba najbardziej znana książka Stephena
Kinga. Dla mnie jest to druga pełnowymiarowa powieść tego autora, jaką dane mi
było czytać. Uwielbiam jego pokręcone pomysły, nieprzewidywalność, skrupulatne
kreślenie bohaterów, którzy niejednokrotnie są bardziej wielowymiarowi niż
prawdziwi ludzi, a najbardziej lubię, kiedy staje się tak mroczny, że aż można
poczuć ciarki na plecach.
Tym razem przenosimy się do hotelu Panorama, który jest
wręcz stworzony do bycia nawiedzanym przez duchy. Jest wielki, luksusowy,
położony w pięknej, górskiej okolicy, ale przy okazji mający kilka mrocznych
sekretów i zupełnie niedostępny w zimie.
Towarzyszymy rodzinie Torrance’ów, która właśnie na ten okres ma zamiar
zamieszkać w hotelu. Jack, głowa rodziny, podejmuje się pracy dozorcy, który ma
za zadanie zaopiekować się hotelem, kiedy nie będzie w nim gości i przygotować
go na nadchodzący sezon. Mężczyzna jeszcze niedawno był szanowanym
nauczycielem, jednak przez skłonność do agresji i duże problemy z alkoholem
jego życie legło w gruzach. Praca w Panoramie ma być dla niego nowym początkiem
i szansą na naprawę relacji z rodziną.
Jack ma małego synka, Danny’ego, który
jest niezwykłym chłopcem. Danny posiada dar, który pozwala mu czuć i widzieć więcej
niż inni, wiedzieć o rzeczach, o których wiedzieć nie powinien.
Danny od początku czuje, że z hotelem jest coś nie tak.
Chciałby jak najszybciej stamtąd wyjechać, jednak wie, jakie znaczenie ma ta
praca dla jego taty. Hotel wywiera coraz większy, zły wpływ na Jacka,
wyciągając na wierzch najgorsze, drzemiące w nim instynkty. Szykuje się długa,
trudna zima.
Powiem tak: „Lśnienie” nie było do końca tym, czego się
spodziewałam. Spodziewałam się lektury mocnej, wciągającej, takiej, która mnie
przerazi i sprawi, że w trakcie czytania będę z obawą spoglądać, czy coś
przypadkiem za mną nie stoi. Tak się nie stało.
Z jednej strony historia była dobrze skonstruowana, to
powolne popadanie Jacka w obłęd, to, jak próbował nieśmiało się ratować, jak
Danny próbował go ratować, jak mordercze instynkty ostatecznie wygrały. Z
drugiej strony książka strasznie mi się dłużyła i w ogóle mnie nie
przestraszyła.
Hotel Panorama, leżący w górach, dość daleko od cywilizacji,
opuszczony zimą – i to naprawdę opuszczony, bo gdy spadnie śnieg, dotarcie do
niego bez skutera śnieżnego lub helikoptera jest niemożliwe – to wręcz idealne
miejsce do nawiedzania. I rzeczywiście zło panoszy się tam, że aż miło, a na
dodatek jest to głodne zło, napędzane siłą ludzi, którzy ponieśli tam śmierć,
pragnące więcej i więcej. Pragnące potęgi. Z taki hotelem można naprawdę zrobić
wiele.
Jednak najbardziej przerażająca jest chyba samotność. Rodzina Torrance’ów zostaje w hotelu zupełnie
sama, z dala od cywilizacji, od innych ludzi. Można powiedzieć, że przez około
pół roku będą się kisić we własnym sosie, a nie są wzorową rodziną i już
wcześniej nie bardzo im się razem układało. Hotel jest ogromny, ale jego
wielkość tylko pogłębia wrażenie pustki. Każdy mógłby zacząć wątpić w swoje
zdrowie psychicznie – zwłaszcza, że akcja „Lśnienia” ma miejsce w czasach,
kiedy technika nie jest tak rozwinięta jak teraz. A nawet jeśli przenieść by ją do naszych czasów, to pewnie i tak byłoby ciężko ze złapaniem zasięgu i
skontaktowaniem się z kimkolwiek.
Jack Torrance jest typowym bohaterem kingowym. A ja mam
trudność z polubieniem tego typu bohaterów i myślę, że to dlatego tak mi się
czasem ciężko czytało. Poza tym liczyłam na to, że będę się bać, że będą ciary,
a chociaż strachy się pojawiały, to dla mnie były jakieś takie za mało straszne.
„Lśnienie” to książka dobra, ale tylko dobra. Dopracowana, z
ciężkim, jakby brudnym klimatem, ale nieco zbyt wolną jak na mój gust akcją i
bez grozy wylewającej się z każdej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz