Dzieciństwo Sary nie należało do najszczęśliwszych. Teraz
jej życie zaczyna się w końcu układać, ma pracę i kochającego mężczyznę u boku.
Ale ma też Jess - siostrę bliźniaczkę,
która zawsze pakuje się w kłopoty.
Tym razem również chodzi o Jess. Dziewczyna nie była
szczególnie stabilna psychicznie, jednak wydawało się, że wyjazd do Japonii i
praca w szkole w Tokio wpłynęły pozytywnie na jej stan ducha. Podczas klasowej
wycieczki do ponurego lasu Aokigahara Jess zboczyła ze ścieżki i wbiegła między
drzewa. Od tamtej pory słuch o niej zaginął.
Sara czuje, że jej siostrze grozi niebezpieczeństwo, więc od
razu rusza na poszukiwania. Miejscowi nie są szczególnie chętni do pomocy,
ponieważ a) las Aokigahara cieszy się ponurą sławą lasu, do którego wchodzisz,
aby popełnić samobójstwo b) ogólnie jest
dość ponury i łatwo się w nim zgubić c)
prawdopodobnie pałętają się tam całe zastępy upiorów. Nie zraża to jednak
naszej bohaterki, która za wszelką cenę pragnie odszukać siostrę i nie do końca
wierzy w jej śmierć.
W barze spotyka Aidena, dziennikarza, który również wybiera
się do lasu. Jest też Japończyk – Michi – który często przemierza szlaki, aby
odwieźć zagubione dusze od samobójstwa. Razem zagłębiają się w złowrogi las.
Na „Las samobójców” oczekiwałam z dwóch głównych powodów.
Pierwszym był właśnie tytułowy las i miejsce akcji. Słyszałam już wcześniej o
otoczonym ponurą sławą Aokigahara, który wydaje się wręcz idealnym miejscem na
umieszczenie tam akcji horroru. Och, ileż można z takim lasem zrobić! Twórcy
jednak moim zdaniem nie do końca wykorzystali ten potencjał. Przydałoby się
nieco więcej strasznego lasu w strasznym lesie. Albo dłuższy film.
Drugim powodem była Natalie Dormer, którą uwielbiam.
Świetnie sobie poradziła z podwójną rolą, ogląda się ją przyjemnie jak zawsze i
jest ogromnym plusem tego filmu. Zwłaszcza że jej bohaterka lubi powielać
schematy, które można określić zbiorczym mianem „typowa bohaterka horroru”.
Wiecie, o co chodzi. Taka bohaterka zwykle jest ładna (check), ma u boku przystojnego
mężczyznę (check), robi zawsze to, przed czym ostrzega ją Jedyna Mądra Osoba w
Filmie (check), idzie zawsze w stronę hałasu (check), zawsze chce się
przekonać, co jest na końcu ciemnego tunelu (check), podąża za mrocznymi
japońskimi dziećmi, które w ogóle nie powinny być w danym miejscu (check), i
tak dalej… Sara była całkiem odważna i zdesperowana, by znaleźć siostrę, ale
momentami zachowywała się zwyczajnie głupio.
Aiden, główny bohater męski, był… odrobinę dziwny. Tak
naprawdę do końca nie rozgryzłam jego postaci. Postrzegamy go oczami Sary, tak
więc nie można do końca stwierdzić, co jest prawdą o nim, a co jedynie
sztuczkami nawiedzonego lasu. Niemniej momentami wydaje się nieco podejrzany.
Czy jest się czego bać? Tak sobie. Jest kilka takich momentów, w których widz
może podskoczyć na swoim siedzeniu i poczuć szybsze bicie serca, jednak po
filmie nie jest się przerażonym i można spokojnie przespać noc. Nie wiem, jak
jest z nocnymi spacerami po lesie tuż po seansie, bo nie próbowałam, aczkolwiek
jeśli komuś przyjdzie to do głowy, odradzam samotną wędrówkę bez latarki ze
względu na możliwość zgubienia się/wpadnięcia do dziury/spotkania
psychopaty-mordercy.
Wszystko robi muzyka. A konkretniej złowroga cisza, a potem
boom, kiedy coś wyskakuje tuż przed twarzą głównej bohaterki, a ty podskakujesz
na swoim miejscu, bo właśnie prawie rozsadziło ci bębenki. Ostatnio tego
właśnie najbardziej boję się na horrorach – że zaraz rozlegnie się coś
głośnego.
Spodobał mi się motyw z telefonem-latarką. Strasznie lubię, gdy taki trick używany jest w grach-horrorach - samotny bohater w całkowitych ciemnościach przemieszcza się po kolejnych lokacjach za jedyne źródło światła mając telefon komórkowy/kamerę wideo, a różne strachy czychają na jego życie. Kiedy coś podobnego pojawiło się w "Lesie...", miałam ochotę skakać z radości w fotelu. Niestety, był to bardzo krótki moment.
Spodobał mi się motyw z telefonem-latarką. Strasznie lubię, gdy taki trick używany jest w grach-horrorach - samotny bohater w całkowitych ciemnościach przemieszcza się po kolejnych lokacjach za jedyne źródło światła mając telefon komórkowy/kamerę wideo, a różne strachy czychają na jego życie. Kiedy coś podobnego pojawiło się w "Lesie...", miałam ochotę skakać z radości w fotelu. Niestety, był to bardzo krótki moment.
„Las samobójców” to ciekawa, wciągająca historia, którą
przyjemnie się ogląda (kiedyś na pewno zrobię to ponownie). Jest
nieprzewidywalna (nawet jeśli
poszczególne jumpscares nie są zaskoczeniem), a niektóre wątki – i Aidena –
ciężko rozgryźć do końca. Twórcy zahaczyli nieco o chwyty z japońskich horrorów
(wiecie, dziwne, blade dzieci, czarnowłose dziewczyny w mundurkach patrzące
takim wzrokiem, jakby chciały nim zabić…), ale moim zdaniem mogli zrobić
jeszcze więcej. Nie było strasznie, ale i tak bardzo mi się podobało.
Las samobójców (The Forest), reż. Jason Zada, USA, 2016
Photos via filmweb.pl and tumblr.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz