Grupa islamskich terrorystów stwierdza pewnego dnia, że
świetnym pomysłem będzie zaatakowanie rosyjskiej bazy wojskowej w odległym
Dagestanie (to koło Azerbejdżanu), republice należącej do Federacji Rosyjskiej.
Po co? Tego nie wie nikt. W każdym razie atak się powiódł. Albo raczej powiódł
się tylko po części: muzułmańscy wojownicy zdobyli bazę, ale wypuścili na świat
jeden z badanych tam wirusów. Oczywiście świat nigdy nie ma szczęścia do
drobnoustrojów i szybko okazało się, że wirus jest raz) bardzo zjadliwy i dwa)
bardzo śmiertelny (powiedzmy).
Reszta świata w tym czasie miała całą sytuację daleko gdzieś
– bo co ich może obchodzić jakaś tam baza wojskowa w Dagestanie? Większość
ludzkiej populacji nawet nie wie o istnieniu tej republiki, a co dopiero, żeby
przejmowała się jej problemami. Przecież ma całe mnóstwo własnych.
Kiedy jednak Dagestan stał się ciemną plamą na mapie świata
i przestały dochodzić wiadomości z tamtego rejonu, świat zaczął się powoli
orientować, że dzieje się coś niedobrego. Światowe organizacje zajmujące się
pomaganiem ludziom zaczęły wysyłać do Dagestanu swoje służby, które jednak
szybko wracały lub ginęły bez śladu. Wkrótce Rosja całkowicie zamknęła granice,
ogłoszono stan wojenny, pojawiła się cenzura, a Putin i reszta władzy zamknęli
się w cieplutkim schronie.
Świat widział, że epidemia, która rozpoczęła się od jednego,
małego wirusa z Dagestanu wymyka się spod kontroli i szybko staje pandemią.
Przywódcy byli do końca przekonani, że sobie z tym poradzą i blokowali przepływ
informacji. Do akcji wkraczało wojsko, a mało kto zadawał sobie pytania, co ma
wojsko do walki z chorobą. Kolejne kraje zaczynały znikać z mapy świata, a
obywatele wciąż nie wiedzieli, z czym mają do czynienia.
A potem było już za późno.
W tym czasie nasz główny bohater, prawnik z Pontevedry w
Hiszpanii, żyje sobie własnym, niezbyt udanym życiem. W ostatnim czasie zmarła
jego żona i mężczyzna wciąż nie może się pogodzić ze stratą. Walczy jednak
dzielne o swój los, a pomagają mu w tym pisanie bloga, na który przelewa swoje
przeżycia i uczucia (zalecenie terapeuty) oraz rudy, perski kot o wdzięcznym
imieniu Lukullus (osobisty terapeuta, lepszy od terapeuty od dziennika). Nasz
prawnik od początku obserwuje sytuację z Dagestanu, chociaż nie przywiązuje do
niej wielkiej wagi. Dopiero później (tak jak wszyscy) zaczyna wszystkiemu
bliżej się przyglądać i czuje, że dzieje się coś niedobrego. Zaczyna odczuwać
niepokój, a potem nawet strach i nie podoba mu się to, że władze nie chcą
powiedzieć, z czym tak naprawdę walczy ludzkość. Gdy zarządzona zostaje
ewakuacja do utworzonych w miastach Stref Bezpieczeństwa, nasz prawnik
postanawia zostać w domu i bronić się na własną rękę. Wkrótce okazuje się, że
był to najlepszy pomysł, na jaki mógł wpaść, bo Strefy padają jedna po drugiej,
a świat opanowuje plaga żywych trupów.
Wszystko, co dzieje się na świecie, śledzimy oczami naszego
prawnika – najpierw na jego blogu, a potem, gdy siada Internet, w dzienniku,
który pisze. Towarzyszymy mu podczas chwil, gdy świat żyje w coraz większym
napięciu z powodu dziwnej epidemii, na własnej skórze możemy odczuć niepokój i
strach tych trudnych momentów. Przez sporą część czasu nasz prawnik jest prawie
całkiem sam, a więc samotność też ma dużo do powiedzenia. W końcu musi też
ruszyć na poszukiwanie bezpieczniejszego miejsca, jakiegoś zakątka, gdzie ostał
się jeszcze strzępek ludzkości – a w opanowanym przez zombie świecie jest to
misja prawie samobójcza.
Bardzo polubiłam głównego bohatera – zwyczajnego prawnika,
który w zasadzie żadnym bohaterem nie jest, nie umie posługiwać się bronią, ale
ma za to kilka innych przydatnych umiejętności. No i kota. Jeśli człowiek ma
kota, nie mogę go nie polubić. Nasz prawnik, oprócz zgrabnie i szczegółowo
prowadzonej narracji, charakteryzuje się też ironicznym poczuciem humoru, które
bardzo przypadło mi do gustu. Bardzo to przydatna cecha, kiedy świat stoi na
skraju przepaści i bardziej przerąbane już nie można mieć.
Historie o zombie mają to do siebie, że można się po nich
spodziewać jednego – a mianowicie tego, że tak naprawdę nie wiadomo, czego się
spodziewać. Nie można przewidzieć wydarzeń, ani tego, jak zostanie pociągnięty
dany wątek, bo w obliczu apokalipsy ludzkie zachowania i hierarchia wartości
odwracają się do góry nogami. Wszystkim rządzi strach i rozpaczliwa chęć
przeżycia. Ciężko zachować człowieczeństwo, kiedy zmarli śmigają sobie po
ulicach bez nogi, ręki czy z jelitami na wierzchu, pragnąc tylko zjeść cię na
śniadanie. Pan autor naprawdę się postarał i w jego książce o zombie naprawdę
jest dużo zombie. Pełno się ich szwęda po okolicy i ciężko znaleźć kawałek
miejsca, gdzie ich nie ma (a jak ich nie ma, to i tak zaraz przyjdą, kiedy
narobisz hałasu). Za to ogromny plus!
Bardzo podoba mi się idea „wszystko, co złe może ci się
zdarzyć” i to jest chyba najbardziej lubiana przeze mnie rzecz w
zombie-historiach. Chociaż, jeśli polubisz bohaterów, zaczyna robić się
kłopotliwie, bo przez całą lekturę towarzyszy ci niepokój i nie możesz
usiedzieć na miejscu (jak miałam w przypadku „Przeglądu Końca Świata” – do tej
pory się boję, jak o nim pomyślę, a przecież już wiem, co się działo).
Moim ulubieńcem (jak się można było spodziewać) został
Lukullus i cały czas prosiłam autora w duchu „Tylko nie zabijaj kota!”. Co tam
inni bohaterowie! Kot musi przeżyć i koniec.
Ogólne odczucia po lekturze? Było nieco inaczej, niż się
spodziewałam. Myślałam, że lektura mnie pochłonie i wciągnę się w nią całą
sobą, a tymczasem zdarzały mi się momenty męczące i jeden moment nudy. Ale
chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że książki o zombie potrafią mnie męczyć,
jakbym sama walczyła o przetrwanie. Zastanawiam się, czy to dobrze o nich
świadczy, że mają na mnie taki wpływ. Nie potrafię ocenić.
APOKALIPSA Z
1.Początek końca ll 2.Mroczne dni ll 3.Gniew Sprawiedliwych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz