Pamiętacie jeszcze Americę Singer, młodą, ładną dziewczynę,
która trafiła do pałacu, aby wziąć udział w konkursie na przyszłą żonę dla
księcia, chociaż wcale tego nie chciała? Dziewczynę, która zdobyła nasze serca,
bo była silna i niezależna, bo umiała walczyć o swoje? Dziewczynę, która
irytowała nas swoim niestabilnym życiem uczuciowym i do końca nie była pewna,
czy sobie poradzi jako królowa?
Od tamtej pory minęło już kilkanaście lat. America i Maxon
są szczęśliwie panującą królewską parą, mają gromadkę ruchliwych dzieci i nowe
problemy na głowie. W królestwie zmieniło się wiele, bowiem zostały zniesione
klasy i teraz każdy może dowolnie wybrać, co chce w życiu robić i jaką ścieżką
podążyć. Jednak, jak to mówią: daj mu palec, a będzie chciał całą rękę. Nie
wszyscy otrząsnęli się z dawnego życia, resztki klas żyją jeszcze w umysłach
ludzi, którzy mają problemy ze zdobyciem pracy i utrzymaniem rodziny. Niepokój
społeczeństwa przekłada się na rodzinę królewską, która jeśli szybko czegoś nie
wymyśli, może przestać być królewska.
Maxon i America szybko wpadają na genialny pomysł – chcą
zorganizować kolejne Eliminacje. Jednak tym razem ich bohaterką ma być
następczyni tronu, pierwsza przyszła królowa Illei – księżniczka Eadlyn.
Eadlyn nie jest szczególnie zachwycona takim
wykorzystywaniem jej osoby. Jej feministyczne ja jest przekonane, że będzie w
stanie rządzić samo i wcale nie potrzebuje do tego żadnego księcia małżonka.
Czego jednak nie robi się dla poddanych?
Eadlyn zgadza się na Eliminacje, jednak nie gwarantuje, że
skończą się one jej ślubem. Wkrótce do pałacu przybywa grupka hałaśliwych
młodzieńców, którzy wbrew woli księżniczki wywracają jej życie do góry nogami.
Jestem chyba jedną z nielicznych osób, którym czwarta część
„Selekcji” się podobała. Wszyscy, z którymi na jej temat rozmawiałam, mówili
raczej o rozczarowaniu i narzekali na zakończenie. No cóż… Zakończenie swoją
drogą – myślę, że to tylko otwarte wrota do kolejnej części. Panie, Panowie,
tak z trylogii zrobiła się… pentalogia?
„Selekcja” wywarła na mnie duże wrażenie – do tej pory nie
jestem pewna, o co tak do końca chodziło
z tym moim uwielbieniem. Tłumaczę to sobie tym, że przyjemnie mi się czytało ,
polubiłam bohaterów, chciałam wiedzieć, jak to się skończy i widziałam duży
potencjał w pomyśle na tę historię.
„Następczyni” nie wywarła aż takiego wrażenie, mimo to
przyjemność z czytania wciąż była obecna. Eadlyn okazała się kompletnie inną
osobą niż jej matka, America. Od dziecka przygotowywana do rządzenia krajem,
wytworzyła wokół siebie solidny mur, za który nie chce wpuścić nikogo poza
rodziną. Z tego powodu wszyscy widzą ją jako samolubną, zimną, wyniosłą
przyszłą królową, która jest raczej ciężkim orzechem do zgryzienia. W
rzeczywistości dostrzegamy kilka twarzy Eadlyn, która czasem pozwala zerknąć
nam za maskę, którą na co dzień nosi.
Największym plusem tej książki – oprócz lekkiego pióra – są
chłopcy. W prawdziwym życiu jestem dość wymagającą przedstawicielką swojej płci
i moja wewnętrzna feministka czasem ma ochotę użyć swoich pięści gniewu.
Ostatnio jednak zauważyłam, że książkowi chłopcy zdecydowanie za mocno mnie
oczarowują. W „Następczyni” moimi ulubieńcami zostali: brat bliźniak
księżniczki - Ahren, Kile, Eric i Henri. Kogo typowałam na księcia małżonka?
(nie, nie dało się tego uniknąć. W końcu do konkurs, trzeba mieć swoje typy)
Moim numerem 1 był Kile. Natomiast kiedy pojawił się Eric, przyszło mi do
głowy, że autorka może mieć jednak dla Eadlyn inny plan.
To, co mi odrobinkę przeszkadzało, to po macoszemu
potraktowane społeczeństwo (znowu…). Wiemy, że są niepokoje, jakieś zamieszki,
groźba powstania, ale tak naprawdę nie przekłada się to szczególnie na pałacowe
życie. Owszem, jest wspomniane, że Eadlyn musi się bardziej starać, że stało
się to i tamto, że Maxon jest zmęczony ciągłą pracą nad tym, co zrobić, aby
znów było dobrze. Akcja skupia się głównie na Eadlyn, Eliminacjach i chłopcach.
Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało. Po prostu… chciałabym więcej realności.
Rozumiem rozczarowanie czytelników tą książką. Historia
Americi jednym się podobała bardziej, innym wcale, jednak była jedną spójną opowieścią i w zasadzie kolejna część nie była potrzebna. Tymczasem może się
okazać, że na tej bazie powstanie druga historia – księżniczki Eadlyn. Można by było ciągnąc to bez końca. Z tym, że mnie to w ogóle nie
przeszkadza, bo bardzo chętnie wracam do świata z „Selekcji”. Lubię styl pani
Cass, lubię humor zawarty w tych książkach, lubię pałacowe życie i te piękne
okładki. Zdaję sobie sprawę, że powieść nie jest idealna i pewnie ma swoje
błędy, ale mimo wszystko jestem jej to w stanie wybaczyć. W końcu przyjaciół
należy przyjmować takimi, jakimi są.
SELEKCJA
0.4 The Queen l 0.5 Książę l 2.5 Gwardzista l 2.6 The Favorite
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz